Wyprzedażowe "nabijanie w butelkę"
Szał wyprzedaży przyciąga do sklepów rzesze klientów. Jednak coraz częściej tylu ilu kupujących, pojawia się zastanawiających, czy aby rzeczywiście wyprzedaże nie są nabijaniem klienta w przysłowiową butelkę?
- W Polsce wyprzedaże są i tak marne. Pierwsza przecena to jakieś 10 procent. Rzadko kiedy zdarza się oferta 50-procentowa, a jak już, to są to tak przebrane rzeczy, że nie ma w czym wybierać – twierdzi Ola, studentka Uniwersytetu Medycznego, którą spotkaliśmy w jednej z wrocławskich galerii handlowych. – Studiowałam rok w Hiszpanii i tam sklepy Inditexu [właściciel marek tj. Zara, Stradivarius, Bershka, Pull&Bear – przyp. red] robią przeceny po 50 procent. Wchodzisz z 10 euro i wychodzisz z trzema bądź czterema sukienkami. U nas o takich cenach w tych sklepach można tylko pomarzyć – dodaje Ola.
My zaś jeżeli mamy okazję "ustrzelić" produkt z 50-procentową obniżką, to zazwyczaj czegoś mu brakuje - a to guzika, a to koralika lub też jednej rzeczy jest na takim produkcie w nadmiarze – damskiego fluidu. Co więc sklepy robią z "uszkodzonymi" rzeczami? - Takie rzeczy są odsyłane do centrali. Część z nich trafia do ponownej sprzedaży - w outletach – wyjaśnia Magdalena Wojt, kierowniczka sklepu z odzieżą w Pasażu Grunwaldzkim.
Szkoda tylko, że czasem wśród przecenionych rzeczy zdarzają się i te sprzed kilku sezonów.
- Nie, wyprzedaż obejmuje tylko ostatnią kolekcję – odpowiada Wojt na nasze pytanie o sprzedaż ubrań z poprzednich sezonów w aktualnych wyprzedażach. Oficjalnie się to nie zdarza, jednak sklepy zarówno w stacjonarnych punktach, jak i sklepach internetowych potrafią "wcisnąć" zeszłoroczne modele do tegorocznych wyprzedaży.
Adriana Boruszewska Doba.pl
Dodaj komentarz
Komentarze (0)