"A gwiazdy niech płoną" - powieść o nastolatkach w żałobie i nastolatkach-samobójcach

poniedziałek, 20.9.2021 09:55 1477 0

A gwiazdy niech płoną

Danielle Jawando

Premiera: 13 października 2021

 

Jak odnaleźć w sobie nadzieję po przeżyciu tragedii? Jak mierzyć się z bullyingiem, traumą, żałobą i poczuciem winy?

Powieść o samobójstwie, mrocznych stronach dorastania w dobie social media i aktualny temat prześladowania przez rówieśników, którego doświadcza wielu nastolatków.

Świat piętnastoletniego Nathana wali się w gruzy, gdy jego starszy brat popełnia samobójstwo. Al miał przed sobą wspaniałe perspektywy, był utalentowany i kochał życie. Dlaczego więc się zabił? Dręczony tym pytaniem, Nathan postanawia zagłębić się w śledztwo dotyczące ostatnich miesięcy życia brata. Jego drogi krzyżują się wtedy z Megan – szkolną przyjaciółką Ala. Wspólnie zaczynają odkrywać tajemnice, które doprowadziły do samobójstwa. Czy jednak będą w stanie zmierzyć się mroczną prawdą, do której dotrą?

Przejmujący debiut autorki, która wplata w fabułę przeżycia z własnej przeszłości i dostarcza czytelnikom niosącego ulgę katharsis.

 

 

Fragment: 

Pewnego dnia, braciszku, zrozumiesz. To się po prostu wy­darzy, a ty nawet się nie spostrzeżesz. Spojrzysz w niebo, wpatrzysz się w gwiazdy płonące setki i tysiące kilometrów stąd i pomyślisz: „Teraz rozumiem. Rozumiem, o czym Al tak bez przerwy nawijał. Naprawdę rozumiem”.

 

– „To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina”– zacytował Al.

To była ostatnia rzecz, jaką mi powiedział, zanim zniknął. Mówił, że to z jakiejś sztuki, którą czytali na an­gielskim. Wyrwał stronę z książki i dał mnie. Nabazgrał na niej rysunki, upychając je między wersami i na mar­ginesach. To byli jacyś ludzie bez twarzy. A że nienawidzę czytać jeszcze bardziej, niż chodzić do szkoły, podarłem kartkę i spuściłem w kiblu. Potem powiedziałem Alowi dobitnie, gdzie może sobie wsadzić tę całą poezję. Zu­pełnie mnie nie obchodziło, że mogła być dla niego ważna.

Wtedy miałem to gdzieś. Al cały czas wynajdywał gdzieś takie gówna. Mówił mi coś o jakiejś książce albo o jakimś wydarzeniu, o którym nagle sobie przypomniał, albo po raz kolejny wpadał w paskudny nastrój, gdy nie wychodził mu szkic. Nagle zaczynał się bardzo dener­wować, przeczesywał dłonią swoje gęste afro i szarpał za kosmyk włosów. Potem darł rysunek i wyrzucał go do kosza. W jego pokoju wszędzie leżały porozrzucane, podarte, na wpół dokończone portrety i szkice przed­miotów. Dobrze rysował, ale nigdy nie chciał mi pokazać nic gotowego. Trzymał rysunki w ukryciu, zamknięte w szufladzie w biurku.

Al miał mnóstwo sekretów, ale mama i tak właśnie jego kochała najbardziej. To Al miał wydostać się z Wythen­shawe. To Al miał zrobić coś ze swoim życiem. Skończyć na korytarzu prestiżowego uniwersytetu. Sprawić, że by­łaby z niego dumna. Al, Al, Al, kurwa. Mama kocha też moją młodszą siostrę, Phoebe, ale to pewnie dlatego, że jest jej jedyną córką. Kocha też Saula, bo jest najstarszy. Wygląda więc na to, że po prostu nie starczyło jej miłości dla mnie. Może dlatego, że wyglądam jak tata.

Przewracam się w ciemności na bok i czekam, aż bę­dzie lepiej. Tyle że to nie jest ból z gatunku tych, gdy ktoś w szkole dla zabawy cię uderzy i choć obaj się z tego śmiejecie, ty w rzeczywistości umierasz, ale udajesz, że to nic takiego. Nie. Ten pochodzi od wewnątrz i rozlewa się po całym ciele. Mam wrażenie, jakbym rozpadał się na kawałeczki i nie mógł nic z tym zrobić. Przejmuje nade mną kontrolę. Rozdziera mnie na pół. W każdej kolejnej minucie przypomina mi, że Ala już tu nie ma, a ja jestem bezradny.

Stłumione dźwięki telewizora dochodzą z salonu, prześlizgują się przez szczeliny w deskach podłogowych. Mama. Pewnie znów zasnęła przed ekranem. Od tam­tego czasu rzadko kiedy zapuszcza się na górę. Przestała spać w swoim pokoju. Większość czasu spędza na mo­dlitwie. Chodzi do tego gównianego kościoła za rogiem albo sprasza do nas tych starych dziadów. Ludzie, któ­rych nigdy nie obchodziliśmy, chwytają ją za rękę, za­rzucają różnymi rzeczami i powtarzają, że „Al jest teraz w niebie”. Mówią, że „przynajmniej jest już blisko Boga”. I że „jest w najlepszym możliwym miejscu, w jakim mógłby być”.

Mama kiwa głową, jakby niebo miało być lepsze od naszego domu, od centrum miasta albo od wesołego miasteczka. Jakby to, że Al nie żyje, miało być lepsze, niż gdyby pił na umór albo wchodził na Spin Mastera czy też inne Miami Wave. W takich chwilach mam ochotę wygarnąć jej, że nie ma sensu modlić się do jakiegoś idioty w niebie. Bóg tylko zabiera. Jest podobny do tych kretynów z naszego rocznika, którzy popiszą ci nowe trampki, zanim zdążysz je rozchodzić. Bóg zabrał Ala. A jeśli ktoś mnie kiedyś zapyta o zdanie w tej kwestii, powiem tylko tyle: zabiera braci, trampki i – kurwa – mnóstwo innych, naprawdę ważnych rzeczy. I choć nigdy specjalnie w niego nie wierzyłem, teraz wierzę na pewno jeszcze mniej.

Dodaj komentarz

Komentarze (0)