Maria Duziak - 101- letnia mieszkanka Pieszyc

poniedziałek, 7.9.2020 16:30 3538

Pani Maria Duziak jest jedną z najstarszych - a może i najstarszą mieszkanką Pieszyc. Urodziła się 1 sierpnia 1919 roku w Sokolnikach koło Lwowa, gdzie jej rodzice Antoni i Alojza posiadali spore – jak na ówczesne warunki gospodarstwo rolne składające się z około dwunastu mórg pola ornego oraz łąk i pastwisk.

Sokolniki były dużą wioską zamieszkałą prawie wyłącznie przez ludność polską. Zwyczajowo były podzielone na Dolne i Górne i jak można dowiedzieć się z dostępnych w Internecie materiałów źródłowych, mieszkańcy jednych i drugich nie przepadali za sobą. Bywało, że przy spotkaniach w ruch szły pięści czy też kołki wyrwane z płotów.
Pani Maria, mimo swojego sędziwego wieku pamięta doskonale numer swojego domu - 594, a wcale nie był to ostatni dom w Sokolnikach Dolnych. Była to więc duża wieś, co miało przełożenie na bezpieczeństwo jej mieszkańców w czasach mordów dokonywanych na Polakach przez bandy Banderowców i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów OUN. Nie znaczy to, że wszyscy mieszkańcy przeżyli w spokoju okres wojny jak i ten, który nastąpił bezpośrednio po jej zakończeniu. Kilka rodzin zostało wywiezionych przez Rosjan na Syberię. Zdarzały się pojedyncze morderstwa dokonywane przez Ukraińców, ale takich napadów jakie miały miejsce na Wołyniu nie było.
Dom pani Marii – jak i większość we wiosce zbudowany był z gliny mieszanej z plewami i pokryty blachą, na zakup której ojciec wziął pożyczkę w Kasie Stefczyka. Było też sporo domów krytych strzechą oraz nieco budynków murowanych.
Wieś posiadała własny kościół, w którym proboszczem był ksiądz Barycki. Umiał on zjednywać sobie parafian i skłaniać ich do życia duchownego, bowiem przed wojną kilka dziewcząt z Sokolnik wstąpiło do klasztoru. Były też powołania młodych chłopców do seminarium duchownego.
W Sokolnikach była Siedmioklasowa Publiczna Szkoła Podstawowa imienia króla Władysława Jagiełły, do której uczęszczała zarówno Pani Maria jak i sześcioro jej rodzeństwa: Bronisława, Rozalia, Jadwiga, Zofia, Agnieszka i brat Tadeusz. Znajdowała się w dużym, murowanym budynku a jej kierownikiem był pan Czarnecki. Nauczycielkami były: żona pana Czarneckiego i pani Sanocka. W szkole lekcji religii uczył ksiądz Barycki.
Lekcje zaczynały się i kończyły modlitwą. W młodszych klasach dzieci używały do pisania tabliczki i rysiku. W starszych używały stalówek z obsadkami. Atrament był w kałamarzach na pulpitach ławek.
Życie kulturalne wsi toczyło się w Domu Ludowym, który posiadał własny zespół muzyczny oraz chór. Czasami odbywały się tam festyny, ale nie w każdą niedzielę i tylko latem. Młodzieży było bardzo dużo, bo w każdym prawie domu było po kilkoro a czasem nawet kilkanaścioro dzieci. Młodzież bogatsza przeważnie pozostawała w domach, natomiast dużo młodzieży z ubogich rodzin wyjeżdżało z Sokolnik. Układali sobie życie we Lwowie bądź też jechali dalej.
Część mieszkańców wioski, którzy nie mieli dużo pola, pracowała we Lwowie i uprawiała swoje niewielkie poletka a więc nędzy we wiosce – poza jakimiś pojedynczymi wypadkami nie było.
Ojciec pani Marii był rzutkim, zapobiegliwym gospodarzem. Wykorzystywał bliskość dużego miasta sprzedając w nim płody rolne. Pani Maria wspomina, że po porannym udoju brała dwie bańki dziesięciolitrowe mleka i szła z nimi około czterech kilometrów do Lwowa roznosząc je po domach stałych odbiorców. Przychodziła z tej wyprawy bardzo zmęczona, ale o odpoczynku w czasie dnia nikt nie myślał. Była najstarsza z rodzeństwa i miała najwięcej obowiązków.
Ponadto obok domu był duży ogród, gdzie hodowane były warzywa z przeznaczeniem na sprzedaż. Nieraz ojciec woził końmi na targ cały wóz wczesnej kapusty, którą mieszkańcy miasta bardzo chętnie kupowali. Najlepszy zarobek był w okresie żniw, kiedy mało kto jeździł sprzedawać swoje plony. Ojciec sadził dużo wczesnych ziemniaków. Sam szedł z mamą żąć zboże, a wszystkie dzieci kopały w tym czasie ziemniaki na sprzedaż. W czerwcu i lipcu dzieci zbierały maliny, których też mieli spore poletko. Trzeba było wstawać wcześnie rano aby były świeże. Na tych malinach też był dobry zarobek.
Kilkunastoletnich dziewcząt nie omijały prace przy żniwach. Pani Maria żęła zboże sierpem. Wolała to niż wiązać snopy po kosie, chociaż taka praca też nie była jej obca. Takie zboża jak: żyto, pszenica i jęczmień wiązało się w snopy od razu po zżęciu, przy czym do związania jęczmienia trzeba było ukręcić powrósło, bowiem jego łodygi są krótkie. Owies po zżęciu leżał dwa trzy dni nie związany aby łodygi nieco zmiękły. Łatwiej było wówczas kręcić powrósła.
Ojciec młócił zboże jeszcze tradycyjną metodą czyli cepem. Sąsiad miał już swoją młocarnię. Wybudował też specjalny spichrz na zboże. Ale on miał więcej ziemi.
W domu jadło się przeważnie to co zostało wyhodowane w gospodarstwie: zacierki na mleku, kartofle z kwaśnym mlekiem, kapustę, ale też kaszę jaglaną czy gryczaną. Chleb mama piekła w piecu chlebowym, który był połączony z płytą do gotowania posiłków. Z jednej strony były drzwiczki do pieca chlebowego a z drugiej palenisko kuchenne. To nie był już taki piec jak w niektórych starszych domach krytych jeszcze strzechą. Nie było na nim miejsca do spania. Wszyscy spali w łóżkach.
Dzięki zapobiegliwości ojca mieli względny dobrobyt, ale wszyscy musieli bardzo ciężko pracować. W biedniejszych rodzinach młode dziewczyny były wysyłane do bogatych gospodarzy na służbę, gdzie też ich nikt nie oszczędzał.
Już od jesieni czekali na święta Bożego Narodzenia, które zawsze były obchodzone bardzo uroczyście. Ubierali choinkę, ale została też zachowana dawna tradycja. W rogu pokoju obowiązkowo musiał stać „dziad”, czyli snop żyta.
Latem 1939 roku dużo mówiło się o wojnie. Ludzie bardzo się bali, ale mieli nadzieję, że do niej nie dojdzie. Pod koniec sierpnia w okolicy Sokolnik pojawili się ułani. Było to zgrupowanie Szóstego Pułku Ułanów Kaniowskich. Teraz to już na pewno będzie wojna mówili między sobą.
Nie mylili się.
Pani Maria nie pamięta daty, ale za to doskonale pamięta pierwsze bombardowanie Lwowa. Szczęśliwie była wówczas na łące, a tym samym nie stanowiła celu dla bombardujących samolotów. Takiego szczęścia nie mieli niektórzy mieszkańcy Sokolnik, którzy wybrali się tam sprzedawać swoje produkty. Kilkoro z nich zostało zabitych.
Wraz z wybuchem wojny skończył się względny dobrobyt. Zarówno Rosjanie jak i Niemcy zabierali resztki żywności. Ludzie głodowali. Niektórzy mieli swoje żarna i mielili mąkę na chleb, ale było to zabronione. Można było trafić za to na Sybir.
- Jedne „dobre” i drugie „dobre” skwitowała pani Maria pytanie jak żyło się pod okupacją sowiecką i niemiecką – która była gorsza.
W czasie wojny życie toczy się innymi torami, ale przecież musi się jakoś żyć. Trafił się młody wdowiec z trójką dzieci - Jakub Duziak i pani Maria wyszła za mąż.
Uśmiechnęła się leciutko mówiąc o tym.
- To były inne czasy, liczyły się morgi. Ponadto mąż pracował jako kowal, co przynosiło mu dodatkowy dochód. Nie musiała się dorabiać od zera.
Swoich dzieci nie ma. Zajęła się dziećmi męża.
Nie pamięta, kiedy dostali nakaz wyjazdu do Polski. Rodzice wyjechali wcześniej, a ona z mężem i dziećmi za nimi. Czasy były ciągle jeszcze niespokojne. Ukraińcy mordowali pojedyncze osoby. Nie było na co czekać.
Trafili do Strzelec Opolskich. Potem jeszcze w inne miejsce i w końcu do Pieszyc.
- Moje pasierby już nie żyją, mówi pani Maria. Jest jeszcze jedna siostra. Mieszkająca w Bielawie Jadwiga Piwko. Reszta rodzeństwa też już nie żyje.

                                     Pani Maria z siostrami. Brakuje Zofii, która zmarła w młodym wieku

Cóż mogę dodać od siebie?
Spotkałem bardzo uroczą starszą panią. Uśmiechniętą i pogodną, która wiedzie życie przy boku kochającej ją wnuczki. Jestem wdzięczny mojemu znajomemu panu Eugeniuszowi, który zadzwonił do mnie i znając moje zainteresowania Kresami powiadomił, że mamy w Pieszycach taką „perełkę”, żywe źródło wiadomości o tamtych dalekich już czasach.
Rozmawiając z panią Marią spytałem w pewnej chwili, czy nie czuje się zmęczona.
- Ależ skąd? Pan myśli, że ja jestem taka słaba?
Przez te sto lat mojego życia zawsze było jako tako. Ta ostatnia jedynka to tak mnie teraz wkurza!
Trudno się dziwić. Pierwszego listopada ubiegłego roku spadła z wysokich schodów. Stare drzewa zrastają się wolno, ale za to solidnie.

~Zdzisław Maciejewski

Źródło: UMiG Pieszyce