Nowy cykl kryminałów rozgrywających się na Dolnym Śląsku

piątek, 23.4.2021 13:54 4540 0

Beata i Eugeniusz Dębscy
“Dwudziesta trzecia”

Pierwsza część cyklu kryminalnego o byłym gliniarzu Tomaszu Winklerze

Premiera 5 maja
Wydawnictwo Agora
BYŁ GLINIARZEM. I TO DOBRYM GLINIARZEM. 

Usunięty ze służby za przestępstwo, którego nie popełnił, Tomasz Winkler dzisiaj bierze sprawy, z jakimi lepiej nie iść na policję. Jeśli masz kłopoty i nikt inny nie potrafi ci pomóc – możesz go wynająć. A przynajmniej spróbować.

W pierwszej części kryminalnego cyklu zdesperowany biznesmen oferuje Winklerowi sporą nagrodę za zdobycie dowodów obciążających domniemanego mordercę jego żony. Problem w tym, że główny podejrzany wydaje się czysty… Gdy śledztwo utyka w martwym punkcie, z pomocą przychodzą nietypowi sojusznicy: siedemdziesięcioletnia fanka sudoku i mocnych trunków oraz specjalistka od trudnej młodzieży. Żadne z nich nie przypuszcza nawet, że trop prowadzi w stronę dużo straszniejszej zbrodni…

“Dwudziesta trzecia” to współczesny miejski kryminał, pełen barwnie nakreślonych postaci, podszyty sardonicznym poczuciem humoru, wznowiony w odświeżonej wersji. Kolejna część cyklu pt. “Zimny trop” ukaże się już w sierpniu tego roku.

Eugeniusz Dębski ma na swoim koncie przeszło 100 opowiadań i ponad 20 powieści, z których część doczekała się przekładów na języki rosyjski, czeski, węgierski i niemiecki. Uhonorowany Śląkfą, był też kilkukrotnie nominowany do Zajdla, najważniejszej polskiej nagrody dla twórców literatury fantastycznej. Beata Dębska jest absolwentką Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, na co dzień prowadzi biuro doradztwa podatkowego. Oboje mieszkają we Wrocławiu, gdzie rozgrywa się także akcja powieści.

Fragment powieści “Dwudziesta trzecia”: 

W pokoju babci cicho popisywały się smyczki z Nowojorskiej Filharmonii. Albo z okresu Zubina Mehty, a może Kurta Masura. Innych dyrygentów tej najstarszej amerykańskiej orkiestry babcia nie słuchała. Zajrzał do pokoju.

– Jesteś już? – zdziwiła się staruszka. – Coś wcześnie dzisiaj. – Rzuciła okiem na rozłożoną na stole krzyżówkę. – Pomagaj: część ekranu na sześć liter, pierwsza „p”, trzecia „k”, przedostatnia „e”.

Zastanawiał się chwilę, w kuchni rozległ się gwizd postawionego na gazie czajnika, urwany, bo umyślnie nałożony lekko gwizdek spadł na podłogę. Winkler pokręcił głową. Cwaniara, zawór sobie odkręciła!

– Nie wiem – odwrócił się. – Coś do picia?

– Nie, dziękuję. Herbatkę już wypiłam, na kawkę za wcześnie. Ale dziękuję.

Zaparzył w imbryku dwie łyżeczki earl greya i po jednej assamu i black stronga. Zastanawiał się cztery minuty, tyle, ile odmierzał minutnik. 

Kogo w komendzie można zahaczyć? Same wały zostały. Birecki… Może. Strachliwy, może się skitrać, a nawet zakabluje. Andrzej? Może. Borkońska? Też „może”. 

Brzęknął minutnik. Tomasz zdjął imbryk z gazu, od razu wypełnił kubek do połowy esencją, dolał przegotowanej, przestudzonej już wody.

– Piksel! – krzyknął w stronę korytarza. – Babciu, piksel!

Przechodząc do swojego pokoju, zajrzał znowu do babci.

– Słyszałam – powiedziała z wyrzutem. – W naszej rodzinie nie głuchota jest problemem.

– Co? – wrzasnął, teatralnie przykładając dłoń do ucha.

Nagrodziła go oklaskami.

Poszedł do siebie. Chwilę trwało, zanim podłączył laptopa, monitor. Dwa miesiące temu przeczytał, że nawet na czuwaniu urządzenia pobierają prąd, że ładowarki, mimo odłączenia telefonu, nadal cykają licznikiem. Pilnował od tej chwili, żeby wszystko, co da się od prądu odłączyć, było odłączone.

Ekran rozjarzył się błękitem.

No to szukajmy. Najpierw „Robert Szeremeta, Wrocław”. Oczywiście na pierwszym miejscu Facebook – jednak nie ten Szeremeta, jakiś szczyl w brązowym dresiku czekający na lajka pod zdjęciem. Dalej „Gastromarket” S.C. Szeremeta i s-ka z Gdańska, wreszcie mamy: Inżynier R. Szeremeta, absolwent Politechniki Wrocławskiej, budownictwo lądowe, specjalność: Teoria Konstrukcji. Nieco więcej: „Właściciel firmy Panoramistyka, specjalizującej

się w architekturze wnętrz. Laur Wrocławskiej Izby Budowlanej za rewitalizację wnętrza wieży ciśnień na Grobli. Żonaty: Karolina. Bezdzietny. Hobby: brak danych”.

Nie za dużo. Nieaktualne, skoro od roku nie doczekał się statusu „wdowiec”. Ale jest Karolina. Sprawdźmy „Karolina Szeremeta”…

Tym razem kółeczko na ekranie wirowało nieco dłużej. Zero, prawie nic – odnośnik do notki o Robercie Szeremecie.

Ale tu jest! Karolina Szeremeta, Facebook – dwie Karoliny, jedna o trzech zainteresowaniach: „Czekoladoholicy”, „Papierosy są do dupy”. I „Pierdolę, idę spać!”. Druga znaleziona Karolina Szeremeta – mamuśka z milionem zdjęć oseska – brrrr, potem „Znany lekarz”: Karolina Szeremeta – pediatra reumatolog, trzydzieści lat – nieeee, to nie denatka.

Twittera odpuścił.

Sprawdźmy „Karolina Sz.”. No i mamy. Dwudziestego ósmego listopada zeszłego roku. Dwie wzmianki w gazetach lokalnych, po jednej w lokalnym wydaniu „Gazety Wyborczej” i „Gazecie Wrocławskiej”.

„Wczoraj o świcie na terenie Cmentarza Żołnierzy Włoskich w parku Grabiszyńskim znaleziono ciało kobiety. Pogotowie stwierdziło zgon spowodowany głęboką raną na głowie denatki. Karolina Sz., mieszkanka Oporowa, zaginęła poprzedniego dnia wieczorem. Około północy jej zaginięcie zgłosił mąż, rozpoczęto rutynowe działania poszukiwawcze, ale dopiero wracająca z nocnej zmiany pracownica MPK odkryła obok alejki ciało zamordowanej. Dokładną przyczynę zgonu określi sekcja zwłok. Jej wyniki będą znane w ciągu 48 godzin. Na razie mieszkanki Oporowa i przyległych do parku dzielnic czują się zagrożone, mimo że policja nie widzi podstaw do obaw. Zbigniew Rosiak z Komendy Dzielnicowej Fabryczna: w innym miejscu, a denatka została do parku przetransportowana już po śmierci. – Czyli nie było krwi na trawie, śladów walki. – Wszystkie tropy będą bardzo skrupulatnie sprawdzane. Na razie zwiększamy ilość patroli w samym parku i otaczających go zamieszkałych obszarach”.

W „Wyborczej” nie było nic więcej. To samo, innymi słowy.

Tomasz uchylił okno, zapalił papierosa i rozsiadł się wygodnie w fotelu.

Mąż został oczyszczony z naturalnych podejrzeń. Nie wspomniał nic o tym, że był podejrzany, ale był na pewno. Nie uskarżał się na policję, w każdym razie nie na traktowanie przez organa ścigania. Tylko na ich bezwład i nieskuteczność. Gdyby mu dokuczali, na pewno rzuciłby przynajmniej: „Zabrali się nie za tego, za którego powinni!” czy coś w tym stylu.

Herbata ostygła, ostatni moment, za chwilę byłaby już zimna. Wypił trzema łykami, przepalił. 

Pierwsze pytanie: dlaczego zginęła Karolina Szeremeta. Drugie: kto ją zabił. Trzecie… Dlaczego policja nie zajęła się dowodami Szeremety, jeśli jakieś istnieją? Czwarte: kto był podejrzany, skoro nie mąż. Co jest w protokole sekcji – jak zginęła, gwałt? Może była w ciąży? Okradziona? Znęcano się nad nią czy tylko uderzono raz? Inne ślady – sperma, ślina, perfumy, mocz, zadrapania, DNA… Ciekawe, co w ogóle zrobiła policja i na jakim etapie zabuksowała. W każdym razie w prasie lokalnej nie było większego popłochu. Ten przypadek umknął mi, zapomniałem, ale gdyby coś się więcej działo, inne sprawy czy choćby rozdmuchiwane dziennikarskie biadolenie albo straszenie biednych kur w okolicy, tobym pamiętał. Nie, to musiał być jednorazowy incydent. Zabita, porzucona w parku. Kropka. Ciekawe… Podstawowych klasycznych siedem pytań: co, gdzie, kiedy, jak, czym, kto, dlaczego. Na ile z tych złotych pytań policja ma odpowiedź?

Zerknął na zegarek. Druga.

Wszedł jeszcze na stronę dolnośląskiej policji. Nic się nie zmieniło. Archiwum kryminalne tylko dla upoważnionych. 

Zastanawiał się chwilę. Od czasu zwolnienia nie wchodził tu, to znaczy na samą stronę WWW wszedł trzy czy cztery razy, ale przysięgał sobie, że nigdy nie skorzysta ze starego loginu do archiwum. Na myśl, że ktoś tam, w bufecie, powie: „Wiecie, że ten wywalony z firmy Winkler chciał dzisiaj dostać się do archiwum? Naiwniak pierdolony!”, zaczynały go piec uszy i słyszał zgrzyt szkliwa zaciskanych zębów.

Nie, kurwa. Niedoczekanie! Ale – zaraz! Inaczej. Przecież, po pierwsze, od tego czasu minęło prawie pięć lat, zmieniłem komputer, dostawcę internetu. I na dodatek zrobimy jeszcze inaczej…

Zachichotał.

Wszedł w ustawienia sieci, znalazł sąsiedzką niezabezpieczoną, dowcipnie nazwaną HWDP, migiem wpakował się do niej i ponownie wszedł na stronę dolnośląskiej policji.

No! Teraz archiwum. Znalazł dwudziestego ósmego listopada ubiegłego roku. Przeleciał wzrokiem skąpą notkę. Nic nowego. Ciało. Bez śladów gwałtu. Bez śladów walki na miejscu znalezienia ciała. Głęboka rana na tyle głowy, natychmiastowy zgon. Torebka z dokumentami, kluczykami do samochodu, bez portmonetki, pieniędzy, kart. Zabójca zabrał ofierze obrączkę, dwa pierścionki srebrne, kolczyki srebrne – konie, srebrny wisiorek – też koń. Rysunki skradzionej biżuterii. Brak telefonu komórkowego. Winkler zrobił screena, na wszelki wypadek. 

Koniec danych.

Wyszedł z HWDP i chwilę gapił się na ekran. Po minucie uruchomił się wygaszacz ekranu, po to właśnie go ustawił – żeby wybudzał z bezmyślnego gapienia się. 

Strasznie, kurwa, stałem się racjonalny – wyłączam standby, monitor, czajnik po dziesięciu sekundach, pralka i zmywarka na tanim prądzie. Czy to są oznaki spierniczenia-zdziadzienia? Już choćby dlatego powinienem coś wziąć do roboty… – Uśmiechnął się do siebie. – Proszę, jak ładnie sam siebie motywuję i usprawiedliwiam.

Przeciągnął się. Kwadrans po drugiej. Czas na obiad. 

Idąc do kuchni, zdał sobie sprawę, że zachował się jak ostatni głupek – wszedł z obcej sieci, ale przecież jako „Rybcia”!

Przy obiedzie w bufecie ktoś pewnie powie: „Słuchajcie, wiecie, że Winkler, ten, co go wyjebali za łapki, wchodził dziś do firmowego archiwum? – Nie?! – Tak. – Głupi chujek, ze swoim loginem! – No nie-e?!”. 

Zacisnął zęby.

__________________________________________________________

Kolejna część cyklu o śledztwach byłego gliniarza Tomasza Winklera, pt. “Zimny trop” ukaże się już w sierpniu tego roku!

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze (0)