Prawie zupełnie nikt

poniedziałek, 27.1.2020 14:34 3411 0

William Sutcliffe
Prawie zupełnie nikt
 

Sam to przeciętny, normalny piętnastolatek, który nie marzy o niczym innym, jak o… pozostaniu przeciętnym, normalnym nastolatkiem. Plan nie wydawał się trudny i naprawdę mógł się powieść. Sprawy komplikują się jednak, kiedy z dnia na dzień rodzina chłopaka staje się bardzo bogata i z małej miejscowości przeprowadza się do centrum świata – do Londynu.
Sam trafia do Akademii dla Zdolnych i Utalentowanych, w której pozostanie przeciętnym, normalnym nastolatkiem może się okazać najtrudniejszą i najbardziej nieprzeciętną rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił.

Fragment:

Ponieważ jesteśmy w stanie

- Na dół! Wszyscy na dół! Rodzinna narada!

W sumie ciekawiło mnie, czemu tata wrócił tak wcześnie z pracy i co miało oznaczać owa „rodzinna narada”, ale mimo to nawet nie ruszyłem się z pokoju.

- Pizza! – dodał tata. – Kto ostatni na dole, ten je hawajską!

Gdzieś trzasnęły, a na schodach zadudniły kroki biegnących. Zerwałem się i pognałem za resztą. Po krótkiej przepychance z Ethanem w drzwiach do kuchni, którą wykorzystała Freya, by jakoś przecisnąć się między naszymi nogami i porwać pierwszy kawałek, wszyscy zgromadziliśmy się wokół stołu. Wyjadaliśmy pizzę prosto z pudełek, rozłożonych na stertach rysunków, niedokończonych zadań domowych, nieotwartych listów i nieprzeczytanych czasopism. Ethan, który ma już siedemnaście lat, a przez ostatnie trzy nie założył niczego, co nie jest czarne, oznajmił między jednym kęsem a drugim:

- Jest mi obojętnie, kto przejmie opiekę, ale swojego pokoju nie oddam.
- Opiekę? – spytała mama.
- Tak. Nigdzie nie wyjeżdżam i nie ma mowy o wypadach weekendowych do któregokolwiek z was.
- Na szczęście nie o to tu chodzi, skarbie. Nie rozwodzimy się.
- Nie? – zdziwił się Ethan. – To o co chodzi z tą rodzinną naradą?

Freya, która na ogół rzadko opuszczała świat siedmiolatki, zaludniony wyłącznie przez elfy, jednorożce i koty, na moment dostroiła się do rzeczywistości i zaczęła płakać.
- Rozowdzicie się?

Mama zerwała się z krzesła, obiegła stół i uniosła ją w w ramiona.
- Nie, wcale nie! Nie ma się czym przejmować.
- Ale Ethan tak powiedział!
- Pomylił się.
- Skąd mam wiedzieć, że to ty mówisz prawdę? – szlochała Freya. – Skąd mam wiedzieć, że nie mówisz tego dlatego, by mi nie było smutno?
- Widzisz, co narobiłeś, Ethan? – warknęła mama. – Powiedz teraz siostrze, że to zmyśliłeś!
 - Niczego nie zmyśliłem.
- A właśnie, że tak. Nikt nie mówił nic o rozwodzie, póki ty się nie odezwałeś.
- Bo sam to rozpracowałem.
- Ale błędnie! MY SIĘ NIE ROZWODZIMY!
- Czemu nie? – spytał Ethan.
- Co? – odparła mama. – Czy ty naprawdę mnie pytasz o to, dlaczego się nie rozwodzimy?
- Skoro nie jesteś w stanie wymyślić żadnej odpowiedzi, to może jednak powinniśmy zacząć się martwić? – rzekł Ethan.
- Dość tego – przerwał tata. – Spokój. Wracamy do początku. Nie ma żadnego rozwodu. Wezwałem was na naradę, bo mam wam coś do przekazania.
- Próbna separacja? – dociekał Ethan.
- Nie. To dobre wieści.

Te słowa sprawiły, że wszyscy nagle zamilkli, bo nikomu nawet do głowy nie przyszło, że wieści mogą być dobre.

- Sprzedałem moją firmę – oznajmił tata, który rozparł się wygodnie na krześle i uśmiechnął się szeroko. Ethan, Freya i ja wpatrywaliśmy się w niego bez emocji.

- To ty masz firmę? – spytałem.
- Tak! Oczywiście, że tak. A jak myślisz, co ja takiego robiłem każdego dnia przez ostatnie sześć lat?

Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi.

- Cóż – podjął tata. – A ściślej mówiąc miałem firmę do końca ubiegłego tygodnia. Ale teraz ją sprzedałem!

Uśmiechał się szeroko, promieniał wręcz, czekając na odpowiedź, ale żadne z nas nie miało pojęcia, o czym on mówił i dlaczego usiłował zrobić tryumfalne przedstawienie z tej niebywale nudnej informacji. Freya, która straciła już zainteresowanie całą rozmową, wyciągnęła notes z kieszeni i zaczęła rysować.

- Za mnóstwo pieniędzy – dodał tata.

Ethan uniósł głowę znad pizzy.

- Mnóstwo, tak? Czy to oznacza…

- Jesteśmy bogaci! – zawołała mama, która poderwała Freyę i zaczęła z nią tańczyć po kuchni. – Bogaci! Bogaci! Żegnaj, Stevenage! Żegnaj, ciasny, malutki domku! Rozpoczyna się całkiem nowe życie! Nikt nie wierzył w to, że mu się uda, ale dopiął swego! Udało mu się! Jesteśmy bogaci!

- Jak bardzo bogaci? – spytał Ethan.
- Bezpiecznie bogaci – odparł tata.
- Obrzydliwie bogaci! – wtrąciła mama.
- Wcale nie obrzydliwie – poprawił ją tata. – Umiarkowanie paskudnie.
- A kupicie mi nowy telefon? – spytał Ethan.

Jedyną wskazówką, że na coś takiego mogło się zanosić, była praca taty. A raczej jej brak. Gdy Freya nadal była malutka, tata przestał robić to, co robił wcześniej – nie mam pojęcia, co to było, ale wiązało się z noszeniem krawatu i powrotami do domu, gdy ja byłem już w łóżku – i wprowadził się do szopy na końcu ogrodu. Spędzał tam całe miesiące, ubrany jakby właśnie wypełzł ze śmietnika (co zresztą często mu się przytrafiało), a gdy ludzie pytali, z czego się utrzymuje, przedstawiał się jako „przedsiębiorca”. Gdy chciał kogoś zainteresować, mawiał, że jest „wynalazcą”. Ciągle nosił jakieś kawałki urządzeń w te i wewte, a czasem się zdarzało, że pojawiał się w kuchni w garniturze, na co wszyscy wołali: „Hej, a ty to kto? I jak się dostałeś do tego domu?” Robiliśmy sobie jaja z tego, że wreszcie wygląda jak dorosły, którego ktoś miałby ochotę zatrudnić, ale nikt już później nie pamiętał, by zapytać, dokąd właściwie zmierza. Jedno z owych spotkań musiało zaowocować sporym zastrzykiem gotówki, bo w pewnym momencie tata przestał już grzebać w szopie, wyrzucił łachy śmietnikowego nurka na drelich stałego bywalca wyprzedaży i ruszył do pracy w jakimś magazynie. A może było to biuro? Nigdy nie przyszło mi do głowy, by zapytać. Był moim tatą i wychodził do pracy jak wszyscy inni ojcowie, a to, co tam właściwie robił, nie wydawało mi się szczególnie interesujące. Dopóki pojawiał się na śniadaniu i weekendy i zawoził mnie tam, gdzie sobie tego życzyłem, nie wpadłem nawet na to, by zapytać, co właściwie porabiał całymi dniami. Potem poleciał do Ameryki z całkiem nową walizką i pokrowcem na garnitur, którego wcześniej nie widziałem. Tym razem przyszło mi do głowy, by spytać, co go właściwie tam ciągnie, ale powiedział jedynie: „spotkania". Gdy się rozstawali, mama życzyła mu powodzenia, ale jakoś tak inaczej, jakby naprawdę jej na tym zależało, ale kilka minut później o wszystkim zapomniałem. Niedługo po powrocie z Ameryki zwołał naszą pierwszą naradę rodzinną w historii.

- Zaraz, zaraz – odezwałem się, przerywając mamie taniec zwycięstwa. – Co to miało oznaczać? Jak to: „Żegnaj Stevenage”?
- Nie sądzisz chyba, że tu zostaniemy, co? – spytała mama. – Stevenage to nie miejsce dla bogatych ludzi! Tacy to mieszkaja w Londynie! Tata sprzedał firmę, ja złożyłam wypowiedzenie u siebie w pracy i możemy wreszcie wynieść się z tej dziury i przeprowadzić do Londynu!
- Ale mi się podoba w Stevenage – zaprotestowałem.
- Tylko ludziom, którzy nigdy nie wyściubili nosa poza Stevenage, może się tu podobać – stwierdził Ethan.
- Odwiedziłem te same miejsca co ty.
- Nie, wcale nie. Poza tym nie przypominam sobie, byś kiedykolwiek przeczytał jakąś książkę. Dla ciebie kręgle to szczyt kultury.
- A jaki ma to związek z tym, że podoba mi się w Stevenage?
- Ha! Sam już widzisz, jakim jesteś ignorantem?

Spojrzałem na mamę w poszukiwaniu wsparcia. Miałem nadzieję, że stanie po mojej stronie, ale wyglądało na to, że w ogóle nie usłyszała naszej sprzeczki. Gdy patrzyłem na jej twarz, przypomniały mi się kreskówki, kiedy to w oczach jakiejś postaci pojawiał się symbol dolara.

- Czyli przeprowadzamy się? – spytałem.
- Tak! – zawołała mama. – I to najszybciej jak się da! Przenosimy się do miejsca, o którym marzę przez całe życie. Jest tam mnóstwo pięknych domów z epoki wiktoriańskiej, a nieopodal ciągnie się ogromny park i choć jest tam drogo, wszędzie roi się od artystów, muzyków, wydawców i innych  twórców. A zwie się ono – mama mówiła teraz szeptem pełnnym nabożnego podziwu - Hampstead.
- To tam teraz będziemy mieszkać? – spytał Ethan.
- Tak! Jest tam też niesamowita szkoła, gdzie wszyscy ci artyści, muzycy i wydawcy posyłają swoje dzieci. Nazywa się Londyńska Akademia dla Utalentowanych i Uzdolnionych. Już się z nimi skontaktowałam i mają tam miejsce dla całej waszej trójki. Freya, będziesz mogła malować do upadłego, a twoimi nauczycielami będą prawdziwi artyści. Ethan, ty będziesz miał okazję skupić się na muzyce i może założysz zespół. A ty Sam, cóż… No, spędzisz tam świetne chwila i poznasz wielu fajnych przyjaciół!
- Ale ja nie chcę nowych przyjaciół. Lubię tych, których mam tutaj! – upierałem się.
- Tak, twoi przyjaciele są bardzo mili, dobrze o tym wiem, ale świat poza Stevenage jest o wiele bardziej ekscytujący. Na pewno ci się spodoba.
- Czyli chcesz powiedzieć, że moi przyjaciele są nudni?
- Nie, to kochane dzieciaki!
- Kochane dzieciaki? Ja mam piętnaście lat, a nie pięć!
- A ja mówię o tym, że utknęliśmy w tej dziurze na dobre! To Stevenage jest nudne, a nie twoi przyjaciele. Londyn to światowa metropolia! Cały świat się tam spotyka! To będzie niezwykłe przeżycie!
- Zawsze mówiłaś, że Londyn to brudne, zanieczyszczone miasto.
- Ja?
- Tak! A to tego, że jest zatłoczone!
- Cóż, przyzwyczaimy się. Rodowici londyńczycy nie zwracają na takie rzeczy uwagi.
- A poza tym co to właściwie za akademia dla zdolnych i w ogóle, co? Nie możemy pójść do normalnej szkoły?
- Pokażę ci ich stronę. To holistyczne środowisko twórcze, które rozwija w podopiecznych kreatywność i rozwija ich talenty.
- Dla mnie brzmi to jak koszmar – oznajmiłem.

Mama wyciągnęła rękę i ujęła moją dłoń.
- Otwórz swój umysł, Sam. Edukacja powszechna ogranicza i wpaja szablony, a do tego skupia się na bezsensownych celach i testach. To niezwykła szansa, byście się wyrwali z tego nonsensu i pozwolili, by ktoś wydobył z was prawdziwe talenty! Nawet jeśli nie spodoba się wam tam od razu, z czasem odkryjesz w sobie głębię, z istnienia której nie zdawałeś sobie sprawy!
- Nie chcę szukać żadnych nowych głębi. Podobają mi się te, które już mam.
- To nie głębie, a płycizny – rzekł Ethan.
- Noszenie czerni, oglądanie nudnych filmów i granie na gitarze wcale nie czyni cię kimś głębokim, Ethan.
- A właśnie, że tak – odparł mój brat.

Wywróciłem oczami, ale w głębi serca zadałem sobie pytanie, czy on przypadkiem nie ma racji.

- Czyli nie ma już odwołania, tak? – Ethan zwrócił się do taty. Nigdy w życiu nie słyszałem, by był tak podekscytowany. – Wyjeżdżamy stąd?
- Tak – odparł tata.
- Obiecujesz?
- Tak! – Twarz Ethana rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. Rozparł się na krześle i wypuścił z siebie długie, ekstatyczne westchnienie. – Nie mogę w to uwierzyć. Czuję się, jakby mnie wypuszczano z więzienia w połowie odsiadki
- Jeśli to szkoła dla zdolnych i utalentowanych – zabrałem głos – nie powinni robić na początku jakichś testów, by sprawdzić, czy aby rzeczywiście jest się zdolnym? Bo ja na pewno nikim takim nie jestem
- Ależ oczywiście, że jesteś – rzekła mama. – Jeszcze tylko nie odnalazłeś swego daru.
- Poza tym już dokonaliśmy wpłaty – rzekł tata.
- A skąd wiecie, że wszyscy nie dostają się do tej szkoły w ten sposób? – spytałem.
- Nie bądź taki cyniczny – powiedziała mama. – Obserwuję was od lat i widzę, że ten system nie wyzwala w was niczego dobrego. Macie zbyt wiele sprawdzianów i zżera was stres, dlatego chcę was stamtąd wyciągnąć. Odzyskacie wolność, by odkryć, kim naprawdę jesteście! Nie chcę, by uformowano z was trzy kolejne trybiki w tej kapitalistycznej maszynie. Chcę, byście byli unikalni, odmienni od reszty i pełni odwagi!

Dodaj komentarz

Komentarze (0)