To ci dopiero historia... Pan Jacek przyjechał do Bielic, by znaleźć lepsze życie. Donosili na niego sąsiedzi. Gdzie? Do WOP!

dzisiaj, 11 godz temu 1129 6

Na zdjęciu jest Zbigniew Piotrowicz, a nie pan Jacek, nasz bohater, a dziś szanowany obywatel. To właśnie Piotrowicz w kapitalnej książce „Sudeckość” opisał jego pierwsze lata na ziemi kłodzkiej. Gdy w 1981 roku zamieszkał w Bielicach, zajęły się nim Wojska Ochrony Pogranicza, które uznały, że „tworzy poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa granicy PRL”. Agentura WOP śledziła jego każdy krok. Takie były czasy?

O historii tej Zbigniew Piotrowicz, dziś pisarz i m.in. radny powiatowy PO, przypomniał nam, gdy oburzyliśmy się, że w Kłodzku została odsłonięta bałwochwalcza tablica poświęcona... WOP [więcej TUTAJ]. Formacja ta została zlikwidowana po przełomie 1989 roku, a część jej byłych funkcjonariuszy – z czasów, gdy służba ta podlegała stalinowskiemu MBP oraz Zwiadu WOP – podlega ustawie lustracyjnej.

Co takiego z ich strony spotkało pana Jacka? Zbigniew Piotrowicz, jego dobry znajomy, opisał to na podstawie „teczki” założonej przez WOP. „Wszystkie cytowane dokumenty są prawdziwe” – podkreśla Piotrowicz. Powstały w strażnicy WOP w Stroniu Śląskim. Znajdują się w teczce o sygnaturze IPN Wr 023/21. My nie podajemy nazwiska pana Jacka, bo już ubecja z WOP pozbawiła go prywatności. Tak tworzyła „wspólnotę”.

Pan Jacek od 1977 roku, już jako student drugiego roku architektury Politechniki Wrocławskiej, był inwigilowany przez SB, bo nawiązał kontakt z organizatorami „studenckiego klubu solidarności” [w rzeczywistości Studenckiego Komitetu Solidarności, który powstał po śmierci w niewyjaśnionych okolicznościach studenta i opozycjonisty Stanisława Pyjasa (1953-1977)]. We Wrocławiu „szerzył idee tego związku”.

Pan Jacek nie godził się na wszechobecne zakłamanie PRL-u, na represje, które spotykały niezależnie myślących. W końcu porzucił Wrocław, by znaleźć miejsce do życia na ziemi kłodzkiej, dla siebie, narzeczonej i dziecka, którego się spodziewali. Nie mieli nic. Startowali tu od zera. I z miejsca stali się „podejrzani”. WOP i ich konfidenci śledzili każdy krok pary. Nawet zasłony zaciągnięte w ich oknach były podejrzane.

Pan Jacek z narzeczoną pojawił się w Bielicach jesienią 1981 roku. Podpisał umowę o pracę z Nadleśnictwem. I z miejsca musieli się tłumaczyć ze swojej niechęci do „Partii i Rządu, Związku Radzieckiego (...) co jest wręcz nienormalne u ludzi w tak młodym wieku”. To ocena z notatki pomocnika dowódcy strażnicy WOP, chorążego J.J. Chorąży z miejsca wnioskował o „objęcie kontrolą” ich kontaktów z lokalnymi autorytetami.

Jednym z nich był Stanisław Tomkiewicz (1945-2022), w demokratycznej Polsce poseł, a wtedy hodowca w Bielicach i już znany z niezależnych poglądów, drugim dr. Janusz Romaniszyn (1948-2022), m.in. lekarz w hucie w Stroniu Śląskim i organizator lokalnych struktur „Solidarności”. Nie, nie byli to przemytnicy czy agenci obcych wywiadów. Oni tu „tworzyli zagrożenie dla PRL”, którego tak ochoczo strzegły WOP.

Zbigniew Piotrowicz przytacza np. notatkę sporządzoną przez podoficera rozpoznania WOP, plutonowego M.Z. Powstała ona 14 grudnia 1981 roku, a więc w dzień po ogłoszeniu stanu wojennego. Jest tam informacja o tym, że pan Jacek w autobusie PKS relacji Bielice-Kłodzko zwrócił się do kierowcy: „Wyłącz pan to radio, bo mnie krew zalewa”. W radiu, czeskim zresztą, mówiono o stanie wojennym. Kierowca radio wyłączył.

Jak wniosek wyciągnęli WOP-iści? „Zwrócić uwagę w pracy operacyjnej na w/w i jego narzeczoną (...) pod kątem wrogiej działalności i bezpieczeństwa granic PRL” – napisał chorąży J. Krew was jeszcze nie zalewa? To czytajcie dalej... W marcu 1982 roku świadomy i tajny współpracownik służb ze Stronia Śląskiego, niejaki FM, donosił WOP o spotkaniu towarzyskim w Siennej u P.W.

Byli na nim m.in. dr Romaniszyn, Tomkiewicz i pan Jacek, który – według informatora – „miał śpiewać wredne piosenki związane z aktualną sytuacją”. Dowódca strażnicy WOP w Stroniu Śląskim major J.N. zauważył wtedy, że jego agent nie był w stanie ich powtórzyć, ale widział „zadowolone miny” towarzystwa. W listopadzie zaś niejaki N.M. doniósł majorowi J.N., że pan Jacek jest „zdecydowanym wrogiem socjalizmu”.

Majora ucieszyło, że jego donosiciel ma „rozeznanie co do osób” o solidarnościowych poglądach. Nie, nie żadnych tam bandytach, przemytnikach czy szpiegach, ale o swoich sąsiadach. „Potwierdził w tym miejscu rozpoznanie strażnicy” – napisał mjr J.N. Czyli WOP miało własne „rozpoznanie” tego środowiska. Nie okryta niesławą – i słusznie! – policja polityczna, czyli Służba Bezpieczeństwa, ale „żołnierze” WOP!

W lutym 1983 roku tenże sam Obywatel Major sporządził na piśmie sylwetkę pana Jacka: „Marzy im się [panu Jackowi i jego narzeczonej – red.] podjęcie pracy w gospodarstwie rolnym nabytym na tutejszym terenie”. Podejrzane, prawda? Do tego WOP wiedziały, że pan Jacek nawiązał kontakt z P.H. z Międzylesia, który miał jakoby zamiar uciec z PRL. Młodszym warto zwrócić uwagę na język: z PRL się uciekało, jak z więzienia.

Na jego straży stały WOP i wnioski dla pana Jacka były druzgocące. Major WOP stwierdził właśnie wtedy, że jego „zamieszkanie w m. Bielice tworzy poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa granicy PRL”. Pewnie też dlatego, że ów P.H. z Międzylesia był skazany za podjęcie tzw. działalności antysocjalistycznej po wprowadzeniu stanu wojennego. W notatkach WOP z tamtych czasów jest nawet taka informacja:

„Na uwagę zasługuje fakt zasłaniania okien i tłuczenia się do późnych godzin wieczornych, gdzie ma możliwość produkowania ulotek”. To o panu Jacku. Na ten niezwykle podejrzany proceder zwrócił uwagę w kwietniu 1983 roku młodszy chorąży P.Z. Skąd o tym wiedział? Od agentury, która meldowała o panu Jacku. Donosiciel MP ze Starego Gierałtowa informował np., że zaczął on pracować jako stróż w Chatce Cyborga.

To też było podejrzane, bo tam mógł się spotykać ze studentami z Wrocławia. Majora J.N. zdziwił ten fakt, bo – według jego wiedzy – pan Jacek miał „podjąć” [określenie z notatki WOP-isty] gospodarstwo rolne w okolicy Spalonej. I podkreślił, że na pana Jacka młodszy chorąży P. założył tzw. kwestionariusz ewidencyjny i informacje na jego temat są tam uaktualniane. Kilka dni później donos na pana Jacka złożył „Jawor”.

Był to tajny współpracownik WOP, określany wówczas jako nowo pozyskane źródło. Nową informacją było to, że przebywali u pana Jacka dwaj młodzi ludzie, którzy przybyli do Bielic Fiatem 125p z rejestracją wrocławską. Donos ten spowodował, że wszyscy goście pana Jacka, ale i Chaty Cyborga, zostali poddani szczególnej obserwacji, bo mogą brać udział w „zebraniach charakteru wrogiego”. Terroryści? Nie żartujcie...

TW „Jawor” dostał od WOP zadanie śledzenia pana Jacka, a był w kręgu jego bliskich znajomych, skoro byli nawet razem na ślubie C.. „Jawor” zobowiązał się, że przeprowadzi wtedy z panem Jackiem rozmowę, „żeby zorientować się w jego planach życiowych”. A WOP interesowały się nawet tym, że pan Jacek zajmował się... wyrobem kołowrotków do przędzenia wełny! Do czego, jak zauważył chorąży P., nie miał uprawnień...

W maju 1984 roku pana Jacka odwiedził Jacek Kleyff, niezależny poeta, bard, malarz itd, co też nie umknęło uwagi agentury WOP. Koneserzy... „Proponuję wykorzystać do celów operacyjnych” – napisał starszy sierżant sztabowy W. po otrzymaniu tej informacji. I nastąpił przełom. Jeszcze w tym samym roku pan Jacek kupił wymarzone gospodarstwo rolne w gminie Bystrzyca Kłodzka, na zupełnym bezludziu. Mieszka tam do dziś.

Po wyprowadzce z Bielic skończyły się donosy do WOP, ale wspomina on u Zbigniewa Piotrowicza o dziwnych wizytach, typach chowających się w krzakach koło domu i rzucających się do ucieczki, gdy zostali zauważeni. Czy był wyjątkiem w naszych stronach? Przypomnijmy ocenę Zwiadu WOP prof. Jana Widackiego: „W pasie przygranicznym pełnił on m.in. dokładnie te same zadania co Służba Bezpieczeństwa w reszcie kraju”. 

Na swym oficjalnym profilu lekko to traktuje burmistrz Kłodzka. „Mam świadomość, że ta formacja działała również w aspekcie kontroli oraz represji w ówczesnej Polsce Ludowej” – napisał Michał Piszko. Dodał jednak, że „tysiące osób z terenów naszej małej ojczyzny były związane z tą formacją”. Uspokójmy czytelników: nie wszyscy z nich byli tajnymi współpracownikami czy donosicielami. Nie o to jednak chodzi!

Po 1989 roku zlikwidowano SB, MO, LWP, WOP, WSW, czyli instytucje, na których opierał się autorytarny reżim. Czy wszyscy ludzie z nimi związani zasługują na potępienie? W żadnym razie, to kwestia indywidualnej oceny. Zresztą, służby w tych jednostkach często nie można było uniknąć, nawet w ZOMO. Szło się tam z „poboru”.  Powtórzmy jednak: tablica w Kłodzku jest nie o nich, ale o formacji. To nie to samo. [kot]

PS Koniecznie sięgnijcie po „Sudeckość” Zbigniewa Piotrowicza, nie tylko dla rozdziału „Jacek” [pisaliśmy o niej TUTAJ]. Wkrótce opiszemy nowe dzieło tego autora – „Swojość” [czytamy ją właśnie, jest... równie fascynująca i powinna być to kolejna lektura obowiązkowa na ziemi kłodzkiej] – oraz spotkanie z panem Zbyszkiem w lądeckiej Księgarni w Herbaciarni.

Przeczytaj komentarze (6)

Komentarze (6)

też znam dzisiaj, 22 min temu
takiego jednego działacza antykomunistycznego. Opowiadał wszystkim, że przez swoje poglądy...
doba.pl/dkl dzisiaj, 4 min temu
proszę przeczytać ten tekst. potem, jeśli to możliwe, pomyśleć.
Kurt dzisiaj, 3 godz temu
Hmmm.... W koło sami męczennicy na pluszowych krzyżach.
doba.pl/dkl dzisiaj, 3 godz temu
pan ma kłopoty z czytaniem? przykre.
Obserwator dzisiaj, 4 godz temu
Dobry tekst!!!
Stefan dzisiaj, 5 godz temu
Byli żołnierze WOP donosili na znajomych nawet później,bo np.w 1994r ,mimo że WOP zlikwidowano,a żołnier,ze ci przeszli do Straży Franicznej,tak im to w krew weszło.