Dokładnie 57 lat temu runęła wieża ratuszowa. Dlaczego odbudowano ją dopiero po 45 latach?

piątek, 5.1.2024 17:35 1388 0

Dokładnie 57 lat temu - 5 stycznia 1967 roku, zawaliła się wieża ratuszowa w Świdnicy. Podczas nieprawidłowo prowadzonego remontu, budowlańcy spowodowali naruszenie jej konstrukcji, doprowadzając do katastrofy.

Brak ofiar śmiertelnych był prawdziwym cudem. Wieżę odbudowano dopiero po 45 latach, dzięki wsparciu funduszy europejskich. Otwarta została w listopadzie 2012 roku.

wieża ratuszowa na pocztówce z początku XX wieku, źródło: Świdnicki Portal Historyczny
 
 

Historia wieży w czasach średniowiecznych i nowożytnych

Początki wieży datuje się na XIII wiek. Na karty pisanej historii trafiła po raz pierwszy w 1336 roku. Z XVI- i XVII-wiecznych kronik miasta można dowiedzieć się, że wieża służyła m.in. jako więzienie. 9 maja 1528 roku w jednym z warsztatów ulokowanych w budowli wybuchł pożar, w wyniku którego zniszczeniu uległ zegar oraz zwieńczenie wieży. Jeden z rzemieślników próbował uratować wieżę, a jego bohaterski czyn opisany została w XVII-wiecznej kronice Świdnicy autorstwa Uslera i Seilera "[...] konwisarz chciał uratować wieże i zegar, ale spadły na niego strumienie roztopionego ołowiu i płonące części, tak, że pozostały po nim tylko wnętrzności".

Płonąca wieża podczas pożaru w 1716 roku, źródło: Świdnicki Portal Historyczny
 

Zdewastowaną wieżę odbudowano dopiero po 20 latach i w takim stanie przetrwała do 1716 roku, kiedy wybuchł kolejny pożar. Zniszczeniu uległ zegar, który naprawiony został w 1765 roku przez zegarmistrza Johanna Andreasa Krause i przetrwał do feralnego 1967 roku. Wieżę nawiedzały również wichury, które niszczyły część jej elementów. W XIX wieku wieża używana była głównie jako punkt widokowy oraz swego rodzaju element propagandowy.

wieża ratuszowa w latach 1950-55, źródło: Świdnicki Portal Historyczny
 

5 stycznia 1967 roku

Była godzina 14.50, kiedy kierownik rozbiórki budynków przy ulicy Wewnętrznej zadzwonił roztrzęsiony do miejskiego architekta. Poinformował, że na trzonie wieży pojawiły się spękania oraz zarysowania i widać obsypujący się tynk. Na miejsce wezwano milicję, która zabezpieczyła teren i dokonała ewakuacji mieszkańców oraz przegoniła gapiów. Nieznana osoba wpadła na pomysł, aby podstemplować trzon wieży. Później wykazano, że ta decyzja mogła tylko przyspieszyć zawalenie się obiektu. Na szczęście nawet nikt nie zdążył podjąć się takich prac, bo po chwili dolna część trzony wieża zaczęła się wyburzać, a na wysokość pierwszego piętra pojawiło się sporych rozmiarów pęknięcie. Na działania z użyciem stalowych ściągów, które podtrzymałyby trzon wieży było już za późno. O godzinie 15.15 kwadransowy dzwon wieży wybił po raz ostatni.

Kilkadziesiąt sekund później pęknięcie powiększyło się, a wieża osunęła się na łącznik teatru, budynek ratusza i magazyny  Powiatowego Związku Gminnych Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”.

- Osunęła się majestatycznie, powoli i bez huku. Katastrofie towarzyszy jedynie stłumiony odgłos, jakby dalekiego wystrzału armatniego… Świdnicki poeta Mieczysław Jasek napisał później w swoim wierszu, że wieża uklękła w heroicznym geście. Czy wieżę można było uratować? Zapewne tak, gdyby nie podjęto decyzji o rozbiórce kamieniczek przy ulicy Wewnętrznej, obok wieży - relacjonują Andrzej Dobkiewicz i Sobiesław Nowotny ze Świdnickiego Portalu Historycznego.

Świdnicki poeta Mieczysław Jasek napisał później w swoim wierszu, że wieża "uklękła w heroicznym geście".

- Rozbiórka kamieniczek przy ulicy Wewnętrznej była według mnie niepotrzebna. Były w niezłym stanie technicznym i tak naprawdę, to brakowało tam tylko solidnego gospodarza. Pamiętam, że mieszkało w nich kilka rodzin, które później zostały gdzieś wysiedlone. Z racji bliskiego sąsiedztwa naszych magazynów i rozbieranych kamieniczek, wiele razy rozmawiałem z inżynierem kierującym praca rozbiórkowymi, że to, co robią, grozi zawaleniem wieży. Już po katastrofie podobno uciekł i znaleziono go dopiero we Wrocławiu, ale nie wiem, czy to prawda. Tak jednak wtedy mówili. Kłóciłem się z nim, bo nazywał mnie sabotażystą. Zresztą za moje protesty byłem wzywany na dywanik do komitetu PZPR i do wydziału handlu Urzędu Miejskiego. W końcu mój szef powiedział mi, żebym dał spokój kłótniom. Właściwie cudem uniknąłem śmierci, bo wieża zawaliła się na nasze magazyny i między innymi na pomieszczenie, gdzie nieco wcześniej jadłem obiad. Później musiałem wyjść na miasto załatwić jakąś sprawę. W chwilę potem okazało się, że wieża runęła. Gruz wywożono około półtora miesiąca. Robiono to bardzo szybko, chociaż było z tym trochę problemów. Wbrew późniejszym twierdzeniem, że katastrofa nie przyniosła ze sobą strat materialnych, poza zniszczeniem samej wieży, było nieprawdziwe. Wieża zniszczyła magazyny sklepów PZGS, m.in. ze sprzętem i artykułami gospodarstwa domowego. Zegar z wieży wylądował w jednym z naszych sklepów. Pamiętam, że oprócz drobnych towarów w naszych magazynach stały między innymi pralki i lodówki, które zostały kompletnie zniszczone. W PZGS-ie powołana została komisja dla oszacowania strat. Czy firma dostała później jakieś odszkodowanie za zniszczony majątek, tego już nie wiem. Musieliśmy natomiast pilnować, podczas odgruzowywania, aby nie dokonywano kradzieży tych rzeczy z naszych magazynów, które ocalały. Zły jestem, kiedy czasem jeszcze słyszę opinie, że wieża zawaliła się ze starości. Nic podobnego! To błędy ludzi doprowadziły do katastrofy. Można było tego uniknąć - relacjonował Kazimierz Lachowicz, ówczesny kierownik działu handlu w Powiatowym Związku Gminnych Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”.

Rozmiary katastrofy były bardzo duże. Wielu mieszkańców nie mogło uwierzyć w to, co się wówczas wydarzyło. Katastrofa nie przyniosła za sobą żadnych ofiar śmiertelnych, ale natychmiast rozpoczęto wyjaśnianie przyczyn zdarzenia. Według Świdnickiego Portalu Historycznego, tak naprawdę czyniono starania, aby ukryć fakt skandalicznej niekompetencji przy prowadzeniu prac przy ul. Wewnętrznej. Przystąpiono do błyskawicznego usuwania gruzu i nie zadbano o uratowanie elementów kamieniarki i wyposażenia wieży. Do muzeum przeniesiono jedynie dzwon godzinowy oraz kwadransowy, mechanizm zegara ze wskazówkami oraz niektóre elementy kamieniarki.

Wielu świdniczan nie mogło uwierzyć w rozmiary katastrofy, przekonywał ich dopiero brak dominanty w krajobrazie bloku śródrynkowego.  Szczęśliwie katastrofa nie spowodowała żadnych ofiar śmiertelnych. Niemal natychmiast rozpoczęło się dochodzenie wyjaśniające, chociaż tak naprawdę starano się ukryć fakt skandalicznej niekompetencji przy prowadzeniu prac na ulicy Wewnętrznej. Błyskawicznie też przystąpiono do usuwania gruzu z wykorzystaniem koparek, spychaczy i wywrotek. Ten pośpiech w „zamiataniu pod dywan” dowodów katastrofy sprawił, że nie zadbano, aby uratować elementy kamieniarki i wyposażenia wieży. Do muzeum trafiły jedynie dzwon godzinowy i kwadransowy, mechanizm zegara i wskazówki oraz niewielka ilość kamieniarki.

W raportach podkreślano, że uczyniono wszelkie starania, aby ocalić i zabezpieczyć fragmenty wieży posiadające wartość historyczną i rekonstrukcyjną. Według ŚPH, w magazynach miejskich na próżno było szukać jakichkolwiek pozostałości po wieży, a hełm i kamieniarka zaginęły. Uprzątnięcie terenu trwało 1,5 miesiąca, a koszt prac wyniósł ok. 200 tysięcy złotych.

Po katastrofie

Andrzej Dobkiewicz i Sobiesław Nowotny ze Świdnickiego Portalu Historycznego w rysopisie historycznym wieży ratuszowej sugerują, że ówczesne władze próbowały zatuszować prawdziwe przyczyny katastrofy. Domniemania obejmowały m.in. podmycie przez wodę, chociaż później wykazano, że wody gruntowe znajdują się dużo niżej niż fundamenty konstrukcji. Prokuratura umorzyła śledztwo, powołując się na opinię o złym stanie technicznym wieży. Potem pojawiały się teorie o wodzie z pękniętego rurociągu, a jeszcze później mówiono o bezpośrednim wpływie prowadzonych tuż obok prac rozbiórkowych. 

Badania archeologiczne przeprowadzone w latach 80. i 90. jednoznacznie wskazały, że przyczyną zawalenia się wieży było naruszenie jej stateczności poprzez wyburzanie wspierających ją murów rozbieranych kamienic oraz łęków.

Przez kolejne kilkanaście lat nie wszczęto działań w kierunku odbudowy wieży. Wynikało to z ciągłego tuszowania realnych przyczyn zawalenia  przez władze oraz kwestii finansowych. Deklaracje odbudowy w ciągu 1-2 lat po zniszczeniu zakończyły się na obietnicach. Miało to kosztować ok. 1,2 mln złotych. Dopiero w latach 80. pojawiły się poważniejsze manifestacje chęci odbudowy wieży. W 1984 roku gotowy był nawet projekt architektoniczny. Powołano Komitet Odbudowy Wieży, zebrano środki, ale plany zaprzepaścił kryzys finansowy i wysoka inflacja, która "pożarła" większość zebranych "cegiełek". Jakby tego było mało, skarbonkę, w której gromadzono środki zniszczyli wandale. W 1992 opracowano kolejne projekty, a dyskusja nad ich wyborem nadal trwała. Wybrano ostatecznie konstrukcję żelbetonową i dążenie do jak najwierniejszego odtworzenia wieży z 1967 roku. Po licznych perturbacjach i problemach finansowych, temat odbudowy wieży ponownie ucichł, aż do 2008 roku. Możliwość pozyskania środków unijnych sprawiła, że fakt postawienia wieży stał się bardziej realny, niż kiedykolwiek.  Umowę na budowę podpisano w marcu 2010 roku. Opiewała ona na kwotę 10,1 mln złotych. Dofinansowanie z UE obejmowało ok. 50%.

Budowę rozpoczęto 8 czerwca 2010 roku - po 43 latach. Uroczyste otwarcie wieży ratuszowej w Świdnicy odbyło się 17 listopada 2012 roku - 45 lat, 10 miesięcy i 12 dni po zawaleniu.

-----

opr. doba.pl na podstawie rysopisu historycznego autorstwa A. Dobkiewicza i S. Nowotnego na Świdnickim Portalu Historycznym, historyczne foto i grafiki: Świdnicki Portal Historyczny

Dodaj komentarz

Komentarze (0)