"Gdybym tam był, to bym to dziecko przyjął, chociaż i tak by nie przeżyło"

czwartek, 5.2.2015 14:20 20220 2

65 tysięcy złotych - taką karę nałożył na szpital przy Borowskiej NFZ po przeprowadzonej kontroli ws. śmierci 8-latka 22 września 2014 roku.

CZYTAJ WIĘCEJ O ŚMIERCI 8-LATKA

 Władze szpitala uważają, że karę nałożono niesłusznie i zapowiadają, że odwołają się od decyzji.

- Dziecko było we wstrząsie. Trzy razy doszło do zatrzymania krążenia w mechanizmie asystolii. Nie było minimum czynności życiowych. Tragedia była nieunikniona – twierdzi prof. Marian Klinger, kierownik nefrologii i medycyny transplantacyjnej w szpitalu przy Borowskiej.

Lekarze podkreślali, że rozległość urazu wykluczała skuteczny ratunek.

 - To dziecko i tak by zmarło. Nie nadawało się nawet do przeszczepu. Lekarze SOR-u zostali zbyt surowo ukarani – podkreślał prof. Piotr Szyber, szef kliniki chirurgii naczyniowej, ogólnej i transplantacyjnej. Prof. Szyber stwierdził również, że jego osobistym zdaniem, dziecko nie powinno wyjechać z Oleśnicy, gdyż w tamtejszym szpitalu powinna mu zostać udzielona pomoc polegająca na podtrzymywaniu podstawowych funkcji życiowych. – Gdybym bym na miejscu lekarzy z SOR-u, to bym tego pacjenta przyjął. Chociaż dziecko i tak nie dojechałoby nawet na izbę.

W podobnym tonie wypowiedział się prof. Klinger, który uznał, że on na miejscu lekarzy SOR-u chłopca by przyjął, ale nie miałby wątpliwości, że pacjenta nie dałoby się uratować.

Od lewej: Piotr Pobrotyn, prof. Klinger i prof. Jarmundowicz

Lekarze odnieśli się również do wytycznych pokontrolnych (raport MZ w tej sprawie sporządzony zostanie po odniesieniu się do wytycznych szpitala przy Borowskiej) resortu zdrowia. – O godz. 17.27 22 września na miejsce zdarzenia przyjechała karetka, wtedy też nastąpiło pierwsze zatrzymanie krążenia w mechanizmie asystolii. Po 20 minutach reanimacji wróciła akcja serca, ale po 10 minutach znów nastąpiło drugie zatrzymanie. O godz. 17.42 przyleciał helikopter i wtedy też nastąpiło trzecie zatrzymanie akcji serca – relacjonował prof. Szyber zaznaczając, iż od momentu przyjazdu karetki na miejsce zdarzenia chłopiec był reanimowany 40 minut, podczas których zatrzymywał się trzy razy.

- Dziecko nie miało szans na przeżycie, a błędy zostały popełnione na poziomie pozaszpitalnym – mówił prof. Romuald Zdrojowy, prorektor ds. klinicznych Uniwersytetu Medycznego.

W świetle przeprowadzonych ustaleń dyspozytor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego skierował śmigłowiec najpierw do USK, jednak orientując się, iż w tym szpitalu nie ma oddziału chirurgii dziecięcej, wysłał helikopter do szpitala przy Traugutta, jednak w momencie tej dyspozycji, helikopter już lądował przy Borowskiej. Tam lekarze, po wstępnych oględzinach pacjenta, podjęli decyzję , iż dziecko wymaga operacji neurochirurgicznej i odesłali go do szpitala przy Weigla.

Zgadzam się, iż dziecko powinno zostać w szpitalu w Oleśnicy, gdzie powinny zostać utrzymane podstawowe funkcje życiowe. Nie rozumiem, dlaczego podjęto decyzję o natychmiastowej operacji neurochirurgicznej – dziwi się prof. Włodzimierz Jarmundowicz, szef kliniki neurochirurgii przy Borowskiej. – Decyzję taką podjęli lekarze, kierując się przesłankami, które zostaną wyjaśnione w postępowaniu prowadzonym przez prokuraturę.

Prof. Jarmundowicz zapewnia również, że w szpitalu był obecny neurochirurg.

Dwumiesięczna kontrola przeprowadzona przez NFZ w szpitalu przy Borowskiej na trzech obszarach: neurochirurgii, SOR-u i centrum urazowego wykazała uchybienia w dwóch ostatnich przypadkach. Jak mówi Doba.pl Joanna Mierzwińska z wrocławskiego NFZ-u, szpital nie spełnił stawianych mu wymogów. 

- Wyniki kontroli wykazały, iż w centrum urazowym nie ma specjalisty medycyny ratunkowej, który jest obowiązkowy w składzie tzw. Trauma Teamu. W skład takiej grupy wchodzi lekarz ze specjalizacją medycyny ratunkowej, lekarz specjalista II stopnia medycyny urazowej tj. ortopedia czy chirurgia oraz lekarz specjalista anestezjolog. Drugim uchybieniem był brak dokumentów chłopca. Lekarze twierdzili, iż takie dokumenty istnieją, gdyż zbadali chłopca w helikopterze, jednak po naszej kontroli w księdze przyjęć i odmów nie było śladu po pobycie chłopca.

Dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego przy Borowskiej Piotr Pobrotyn zaś twierdzi, iż funkcjonujące w szpitalu centrum urazowe nie jest przystosowane do ratowania małych dzieci.

Dziecko to nie mały człowiek. My nie mamy sprzętu, aby ratować dzieci, dlatego zawsze takie przypadki trafiały do szpitala przy Traugutta. Nie ma u nas też chirurgii dziecięcej. Po tej historii my oczywiście przyjmować będziemy dzieci, jeżeli taki helikopter wyląduje tu dziś. Tylko pytanie czy przyjęcie do naszego centrum urazowego 6-miesiącznego dziecka będzie najlepszym wyjściem – pyta Pobrotyn i wskazuje na przypadki Lublina i Krakowa, gdzie szpitale, tj. placówka w Prokocimiu specjalizują się tylko w urazach dziecięcych.

Adriana Boruszewska Doba.pl

Przeczytaj komentarze (2)

Komentarze (2)

Renata czwartek, 05.02.2015 16:02
Ręce opadają. Wiadomo, że szpital się tłumaczy, ale skoro nawet...
czwartek, 05.02.2015 15:58
OCZYWIŚCIE!!! DLA LEKARZY PROSTA SPRAWA - NIE PRZYJMUJEMY BO I...