Bezdomni z Małacha

sobota, 15.11.2014 09:15 9086 1

Na popularnego Małacha podczas ostrej zimy mieści się ponad 250 osób. Noclegownia dla bezdomnych mężczyzn działa we Wrocławiu już od 15 lat. Wcześniej mieściła się przy ulicy Kościuszki, a od ponad 10 lat znajduje się przy Małachowskiego.

- Panowie mogą przyjść, wykąpać się, jeść coś i przespać się. Wieczorem przychodzą, a rano wychodzą – to jest taki standard noclegowni. Jednak we Wrocławiu jest troszeczkę inaczej. Tutaj mamy terapeutę, pielęgniarki, lekarzy. Jest też pralnia – wyjaśnia nam wicekierownik Robert Jacaszek z Noclegowni Św. Brata Alberta dla Bezdomnych Mężczyzn przy ulicy Małachowskiego we Wrocławiu i  dodaje, że placówka jest otwarta cały dzień, gdyż wielu mężczyzn pracuje na nocki.

Teoretycznie bezdomny może w noclegowni przebywać maksymalnie trzy miesiące, jednak kierownictwo twierdzi, że na Małacha przebywa się dopóty, dopóki nie stanie się na nogi.

- Maksymalnie, jak była ostra zima, było tu 266 osób. Mamy taką zasadę, że jak ktoś przychodzi trzeźwy, bo to jest u nas podstawa, to nie wyrzucamy – mówi Jacaszek.

Osoba, która przychodzi do noclegowni, a może być pod wpływem alkoholu, jest na wejściu badana alkomatem. - Jak ktoś przyjdzie pijany, po alkoholu, to nie mamy o czym rozmawiać. Tu wymagana jest trzeźwość – przyznaje wicekierownik.

Budynek na noclegownię został zaadaptowany z dawnego pomieszczenia PKP. W obiekcie znajdują się sale 4-osobowe i 20-osobowe. Reszta  bezdomnych śpi na materacach. W noclegowni znajdują się również sanitariaty. Na Małacha nie ma jednak kuchni, gdyż noclegownia nie wydaje posiłków.

Jacaszek obala stereotyp, że każdy bezdomny to bezrobotny pijak. – Czasem jest tak, że panowie mają 595 złotych i nie mogą wynająć mieszkania. Niektórzy muszą spłacać alimenty, czy mają komorników. Poza tym tu jest pewien bat, pewna dyscyplina. Oni też się boją, że jak pójdą na swoje, na stancję, to zaczną pić. Tu jest grupa, wszyscy są równi. Panowie czasami wracają do nas ze stancji, bo mówią, że tam czują się samotni.

Noclegownia organizuje projekt "Od A do Z" mający na celu szkolenie i aktywizację zawodową bezdomnych.

Na Małacha trafiają ludzie z różnymi życiorysami, również po studiach wyższych. – Mieliśmy kilku doktorów. Jest u nas grupa ludzi, których gubi hazard – przyznaje Jacaszek i dodaje, że bezdomnymi są również ci, którzy przyjeżdżają do Wrocławia za pracą. – Wrocław jest ofiarą swojego sukcesu. Miasto się rozwija i ludzie przyjeżdżają tu pracować, jednak pracodawcy różnie płacą, kończą się pieniądze, ludzie nie chcą wracać i tak to się zaczyna.

Fundusze na noclegownię są zbierane na kwestach podczas 1 i 2 listopada oraz akcji Zielony Mikołaj. Zaś główne źródło finansowania to dotacje z miasta.

Bezdomni trenują piłkę nożną. Odnoszą międzynarodowe sukcesy.

O swojej bezdomności zdecydował się opowiedzieć nam Pan Zdzisław, który nie chciał ujawnić swojego nazwiska, gdyż jak sam mówi, ludzie, jak go widzą, to się sami dziwią, iż jest bezdomny.

Pan Zdzisław ma 63 lata i jest po amputacji prawej nogi. Z powodu miażdżycy. Jego największym problemem jest kikut, który nie chce się goić i proteza, która go uwiera. Po amputacji stracił pracę jako ochroniarz.

Jak ucięli mi nogę, to skończyła się praca jako ochroniarz i w drukarni. Ja się męczę, to obciera, ciężko się chodzi, plecy zaczynają boleć… Prawie osiem miesięcy jeździłem na wózku, ale się wkurzyłem, rzuciłem wózek i chodziłem o kulach, bez protezy. Wreszcie się nauczyłem chodzić, więc to już niektórym się nie podobało, jak mieszkałem na Bogedaina. Poodnawiałem kontakty. Ale teraz już trzeci miesiąc nie wychodzę, bo mnie wszystko odparza. Mam czterdzieści pęcherzy. Wczoraj pierwszy raz założyłem protezę, ale musiałem kule wziąć, bo bardzo bolało. Jeżdżę na kontrole, robie badania… Chodziłem na kurs w ramach projektu, zaliczyłem część teoretyczną, ale potem mnie poodparzało i zrezygnowałem. Żyję z zasiłku.

Na pytanie, jak trafił do noclegowni, odpowiada:

Szkoda gadać. Wszystko dzięki ukochanej żonie. Wszystko układało się dobrze, dbałem o dom i dzieci, ale potem żona zaczęła pokazywać fochy, wyjeżdżać na kilka dni. Wreszcie trzeba było coś załatwić, bo ja wszystko całe życie załatwiałem – i mieszkanie, i przy dzieciach siedziałem, a jej nigdy nie było… Powiedziałem, że już więcej nic nie załatwię, żeby załatwiała sama, więc żona zmieniła klucze i powiedziała, żebym wypier… To przekreśliło wszystko. Ja nie byłem ani żadnym pijakiem, ani łajdakiem. Pilnowałem domu. Po prostu uważam, że dzieci miały więcej wszystkiego niż inne. Radzę sobie teraz sam. Nikt mnie nie odwiedza. Żona przejeżdża tylko z fagasami samochodem, żeby pokazać, jak jej się żyje. W zeszłą niedzielę byłem na Jana Pawła i zobaczyłem córkę. Ona była z mężem i swoją córką, chyba dwuletnią. I moja córka mówi: "O dziadzia poszedł". Ale ja się nie oglądałem, bo od 1993 roku tak to jest. Tylko że pracowałem, miałem dostęp do wielu rzeczy, ale to się skończyło. Źle się zacząłem czuć, jestem osłabiony. Wcześniej chodziłem po dziesięć godzin, a teraz wyjdę chwilę na miasto i koniec. Wczoraj trzy godziny chodziłem pierwszy raz. Ja mam swoich kolegów wybranych, nie chodzę na miasto wypić. Tu unikam kontaktu z wieloma ludźmi, którzy chcą tylko, żebym coś im dał, a i tak tego nie oddadzą...

Adriana Boruszewska Doba.pl

Przeczytaj komentarze (1)

Komentarze (1)

aa czwartek, 29.10.2015 12:30
Mój brat stracił pracę bo zakład likwidowali, a był wielkim...