BOWLING – Tomasz Janicki

czwartek, 3.11.2016 12:51 4074 0

W bowlingu przydaje się ścisły umysł - z Tomaszem Janickim, wielokrotnym mistrzem Polski w bowlingu, rozmawia Wojciech Koerber

W czasie The World Games 2017 będzie Pan organizatorem, zawodnikiem, czy może połączy obie role?

Na co dzień pracuję w kręgielni SkyBowling, a więc przy organizacji zawodów z pewnością będę pomagał. A czy wezmę udział w rywalizacji jako zawodnik? Krajowe kwalifikacje mamy podobne do tych w światowym tenisie, to znaczy zbieramy punkty za poszczególne turnieje.

I którym numerem jest Pan na dziś?

Na dziś chyba trójką, przede mną plasują się Alessandro Silletti i Patryk Preus, jednak sytuacja jest dynamiczna, w zasadzie jednym turniejem można stratę zniwelować. Nie jest ona znacząca, wymieniamy się na pozycjach i z reguły każdy jest – jeśli nie na podium – to gdzieś blisko.

Bowling to całe Pańskie zawodowe życie?

Tak, tylko tym się zajmuję. Jestem też trenerem kadry osób niesłyszących, wyłapuję w tym środowisku osoby o odpowiednich predyspozycjach i, nie ukrywam, lubię to zajęcie.

Jak sądzę, bowling nie był pierwszą sportową miłością?

Sportem zajmowałem się od zawsze i nieustająco. Jako dzieciak biegałem za piłką, a później przyszedł czas na troszkę lekkiej atletyki i koszykówkę. Nie na jakimś wyczynowym poziomie, ale w miasteczku, z którego pochodzę, w Namysłowie, nie było dyscypliny, w której nie rywalizowałbym na poziomie szkolnej reprezentacji. Zwłaszcza koszykówka stała się pasją, w czasie ery Michaela Jordana, graliśmy na osiedlu po 6-7 godzin dziennie. A gdy trafiłem do Wrocławia, zacząłem się bawić w siatkówkę plażową. Tu też odnotowałem drobne sukcesy, bo kilka razy stanąłem na podium Otwartych Mistrzostw Wrocławia, jakieś turnieje wygraliśmy. Sporo było też tenisa, trochę badmintona…

A uczelnia?

Wtedy nie wiedziałem jeszcze, co chcę robić, dlatego zostałem inżynierem informatykiem. To zawód na czasie, tymczasem ja zajmuję się czymś innym i nie mam specjalnie ochoty wracać do tematu, choć – gdybym przysiadł – można by było wrócić. Na dziś chyba mnie to jednak nie interesuje, choć nabyte umiejętności w życiu się przydają. Gdy wybierałem studia, bałem się pewnie, że AWF niewiele mi może dać, a by sportowiec miał się z czego utrzymać, musi być na absolutnym szczycie. Coś tej informatyce jednak zawdzięczam, bo dostałem po studiach ciekawą pracę, dzięki której mogłem sobie pozwolić na umilanie czasu różnego rodzaju hobby. I dzięki temu trafiłem do bowlingu. Zatem tak chyba musiało być.

Wspomniał Pan, że wyszukuje do dyscypliny kandydatów o odpowiednich predyspozycjach. Jakie to predyspozycje?

Np. motoryczne, ale bez przesady. Zawodnicy nie muszą być ani specjalnie umięśnieni, ani mali czy wysocy. Chodzi bardziej o fakt, czy w ogóle w przeszłości uprawiali jakiś sport i czy mają do tego smykałkę. To zawsze plus, gdy we wczesnej młodości rozwijaliśmy różne partie ciała, natomiast w bowlingu liczy się też ścisły umysł. Jest w tej grze trochę matematyki podczas grania, trzeba też wiedzieć jak zużywa się olej i jakie kąty wybierać.

Ten olej to nie jest żadna przenośnia?

Nie, ponieważ tory są faktycznie smarowane olejem. Tym procesem smarowania zajmują się wyspecjalizowane maszyny, które rozprowadzają olej po torze według specjalnego wykresu graficznego. Mazi nie jest dużo, jakieś 25 mililitrów na powierzchni jednego toru, niemniej jednak kula jest w stanie trochę oleju zebrać, troszkę się on przesuwa i w związku z tym opracowuje się całą strategię. Kto pierwszy znajdzie idealne miejsce, dzięki któremu kula poleci w pożądane miejsce, ten lepszy.

Czyli olej potrzebny jest też w głowie. Wiem, że między bowlingiem a grą w kręgle jest spora różnica, mianowicie kręgli jest dziewięć i rzuca się mniejszą kulą bez otworów. W bowlingu natomiast kręgli mamy dziesięć, kule są z trzema otworami i w inny sposób nalicza się punkty. Na strącenie wszystkich dziesięciu kręgli dostajemy dwie szanse?

 

Tak, przy czym najlepiej jest wykonać perfekcyjny rzut i strącić wszystkie przy pierwszym podejściu. Jeśli to się nie uda, to mamy w obowiązku dobić całość drugim rzutem i uzyskać spare’a.

Co można zrobić z kulą na własne potrzeby, bo z tego, co wiem, samemu dobiera się ciężar, a także nawierca otwory i, ewentualnie, przesuwa środek ciężkości?

Generalnie niemal wszyscy profesjonaliści grają kulami ważącymi 15 funtów (1 funt to około 450 gramów – WoK), jedynie ci ważący i mierzący najwięcej mogą się zdecydować na 16-funtowe. Z reguły jednak nawet kobiety i juniorzy powyżej 14. roku życia oswajają się z piętnastkami. Sposób nawiercania dziur sprawia, że waga nie stanowi problemu, natomiast kule różnią się powierzchnią. Może być ona plastikowa lub np. poliuretanowa, z dodatkiem chemii. W zależności od tego kula będzie się ślizgać dalej już bliżej, bardzo powoli i płynnie przez cały tor lub na końcu bardzo mocno szarpnie. To są detale, które trzeba umieć czytać.

Do czego jeszcze przydaje się Wam ścisły umysł?

Do samego liczenia można mieć kalkulator, ale na torze zachodzą też pewne prawa fizyki, a kula zbiera olej. To sprawia, że liczą się ułamki sekund, dlatego w cenie jest zdolność logicznego myślenia. Warunki się zmieniają, musimy zatem decydować, z którego miejsca rzucać i jaką kulą.

Czy w związku z powyższym istnieje funkcja menedżera czy też trenera, który przygląda się rywalizacji z boku, jest w stanie dojrzeć więcej i udziela rad?

W niemal każdej federacji takiego trenera mają. My też możemy niekiedy liczyć na podobną pomoc, przy czym Polacy sami opłacają sobie starty i wyjazdy. Ja, dla przykładu, zrezygnowałem w tym roku z dwóch imprez, bo akurat ciężko było spiąć na nie budżet. Nie poleciałem na ME do Belgii, które były eliminacją do przyszłorocznych mistrzostw świata. Nasza drużyna miała tam walczyć o miejsce w najlepszej szesnastce, ale celu nie udało się zrealizować. Drugi wyjazd był do Kataru, dokąd udała się jedna Polka mająca dość bogatego męża. Nic jej jednak nie zamierzam umniejszać, bo to jedna z lepszych zawodniczek w kraju. Fakty są po prostu takie, że ciężko jest zapewnić w Polsce finansowanie dyscyplin nieolimpijskich. Koszt jednego takiego wyjazdu waha się od 5 do 10 tysięcy złotych, przy dwóch mówimy o kwocie około 18 tys. zł. Brakuje później tego w budżecie domowym.

W czasie The World Games 2017 będziecie walczyć o medale indywidualnie i w parach mieszanych?

Wiem, że kwalifikację mają zdobyć dwie zawodniczki i dwóch zawodników z Polski, natomiast szczegółów rywalizacji jeszcze nie studiowałem. Wydaje mi się, że panie i panowie rywalizować będą osobno.

Wyczytałem gdzieś, że kula dla amatora to wydatek rzędu 750 zł, natomiast profesjonalista musi wydać na sprzęt nawet kilka tysięcy złotych. Te dane nie są czasem zawyżone?

W zasadzie nie, w polskich warunkach każdy zawodnik z czołówki wierci rocznie kilka kul, czasem nawet dziesięć. A ci z czołówki światowej, np. Duńczyk Thomas Larsen, wiercą rocznie dziesiątki kul. I dzięki temu m.in. są tak wysoko w rankingu. Najtańsza kula kosztuje jakieś 500 zł, najdroższa koło tysiąca, zatem po zsumowaniu pieniądze wychodzą niemałe. Te kule, ze względu na swoje właściwości, które inżynier założył podczas projektowania, mają wyliczoną liczbę gier możliwych do rozegrania. Nie jest tak, że możemy jej użyć dwa czy trzy tysiące razy.

Kręgielni mamy w Polsce mnóstwo, a zawodowych graczy?

Zawodowych graczy nie ma w Polsce w ogóle, bo zawodowstwo polega na tym, że zapewnia utrzymanie. U nas nie ma aż tylu turniejów, by najlepsi mogli z tego żyć, nawet będąc numerem 1. Zbyt małe krążą pieniądze. W warunkach europejskich jest to już do zrobienia, tam parę euro da się zarobić. Najlepiej pod tym względem jest za to w USA, gdzie ludzie wiedzą, jak zmonetyzować niemal każdą dyscyplinę. Nie wiem na czym to polega, że wszystkiego musimy się uczyć od nich. Oni pokazują w telewizji wiele dyscyplin, my głównie piłkę nożną i siatkówkę, poza tym niewiele nas, Polaków, interesuje. Tymczasem na każdej naszej kręgielni organizowana jest liga, czasem z udziałem dziesięciu osób, a czasem 50-70. Tym sposobem w całym kraju uprawia amatorsko bowling około pięciu tysięcy ludzi, a więc więcej niż zapasy, podnoszenie ciężarów czy łucznictwo. Ostatnio gdzieś czytałem, że nasza dyscyplina jest w pierwszej piątce na świecie, gdy chodzi o liczbę uprawiających ją osób. A zaczęła się rozpowszechniać jakieś 18 lat temu, wcześniej mieliśmy natomiast kręgle, które przyszły ze wschodu. Sama punktacja jest w nich bardziej skomplikowana, a teraz dyscyplina jest wypierana przez bowling właśnie. Może szkoda, bo to jakaś inna odmiana. W każdym razie uważam, że nie wszyscy w Polsce muszą koniecznie pływać. Jeśli dzieciaki nie chcą się przebierać i wskakiwać do wody, to można by im fundować, zamiast wuefu, dwugodzinne zajęcia na kręgielni.

Gdzie ten sport jest najbardziej popularny?

Przede wszystkim w Skandynawii. W Finlandii milion euro wynosi nakład finansowy na samych juniorów, a mnóstwo ludzi gra także w Szwecji, Norwegii czy Danii. Dalej – Azja. W Malezji czy Singapurze zawodnicy uprawiający bowling biorą udział w reklamach tak, jak u nas Adam Małysz. W Japonii również zyskał ten sport popularność. Na nasze zawody Pucharu Świata przyjeżdżają uczestnicy z ponad 90 państw, a jaka inna dyscyplina, nawet z programu igrzysk olimpijskich, może się pochwalić takim zasięgiem? Podnoszenie ciężarów? Przecież to kilka krajów tylko. Motoryzacja idzie do przodu, elektronika również, a w sporcie wszystko dziwnie stoi.

Jest ktoś, kto pomaga Panu w spełnianiu się jako zawodnik?

Mam przyjaciela, który po prostu pomagał finansować moje niektóry starty. W przypadku dwóch ostatnich – tych, które odpuściłem – sam mu jednak powiedziałem, że nie ma co. Że to już by było za dużo, a ja czułbym się za bardzo zobowiązany. Mimo że mówimy o przyjacielu, który też gra w bowling i jakimś sprzętem czy też wskazówką staram się go wspierać. Muszę jednak wypracować inną zasadę finansowania, nie tylko swoich wyjazdów, lecz całej kadry. Nie są to ogromne pieniądze, bo przecież loty załatwiamy po najniższych cenach, a jedzenie właściwie we własnym zakresie. Nie potrzebujemy też żadnych delegacji. A kwota 20-30 tysięcy zł dla wielu firm jest niczym.

Mistrzostwa świata organizowane są od 1965 roku, odbyły się m.in. w nowojorskiej Madison Square Garden, a w 1997 roku, w Egipcie, rywalizowano pod gołym niebem, pod Piramidą Cheopsa i posągiem Sfinksa. Brał Pan kiedyś udział w tej imprezie?

Tak, w 2006 roku w Korei. Bardzo fajny wyjazd, dużo się nauczyłem. Lecieliśmy tam z myślą, że coś potrafimy, ale mocno nas zweryfikowała maszyna natryskowa, która bardzo precyzyjnie nakładała olej. W Polsce takiej nie mieliśmy i to nas mocno zaskoczyło. Część z nas dała sobie jakoś radę, ale dla dwójki poprzeczka okazała się wisieć zbyt wysoko. Momentami załamywali się. Na podium MŚ nigdy jeszcze nie stał żaden Polak.

A, teoretycznie, stać nas na to?

Teoretycznie mamy sześciu-siedmiu zawodników na takim poziomie, że któryś z nas mógłby się o to pokusić, pod pewnymi wszakże warunkami. Gdyby pojawić się w miejscu zawodów tydzień wcześniej, przejść aklimatyzację, zapoznać się z miejscem i obiektem, solidnie na nim potrenować, dobrać sprzęt i mieć z boku człowieka, który by wszystko czytał oraz doradzał, to kto wie? Emil Polanisz czy Paweł Bielski mogliby taką niespodziankę sprawić, trudniej byłoby natomiast w drużynie, bo na odpowiednio wysokim poziomie musiałoby zagrać pięciu zawodników. Tu jednak prym wiodą Szwedzi, Finowie, Amerykanie, Koreańczycy, Duńczycy czy Anglicy. To kraje, które w swoich reprezentacjach mają gwiazdy, a te gwiazdy ciągną w górę resztę. Zatem łatwiej byłoby nam sprawić niespodziankę w pojedynkę lub w parach. Gdy natomiast chodzi o panie, mamy jedną gwiazdę – to Daria Pająk, która zdobywała już medale mistrzostw Europy. Ostatnio zaczęła bardziej zawodową karierę, otóż uczyła się w amerykańskiej szkole ze specjalnością bowlingową, podpisała też kontrakt reklamowy z producentem kul i z sukcesami startuje w zawodach za oceanem. Na największych kobiecych zawodach była niedawno druga po eliminacjach, jednak w pojedynkach poszło jej już nieco gorzej. Może mentalnie czegoś nie uniosła, ale z kolei na Otwartych Mistrzostwach Stanów Zjednoczonych, US Open, zajęła bardzo dobre, 24. miejsce.

A kto przyjedzie na The World Games 2017? Wszyscy najlepsi?

Wszyscy nie, bo to sytuacja analogiczna do igrzysk olimpijskich – są ograniczenia, gdy chodzi o liczbę reprezentantów poszczególnych krajów. Ale gwiazdy będą.

A wrocławianin jakąś niespodziankę może sprawić?

Gdyby ktoś zauważył, że jest miejscowy zawodnik, który zna obiekt i mógłby się w nim zamknąć, by codziennie trenować, a przy tym nie wykonywać innych prac, to byłaby na to szansa…

Tomasz Janicki
Urodził się 24.08.1974 roku w Namysłowie.
Sukcesy: 16. miejsce w międzynarodowym turnieju Vienna Open 2009 (z udziałem około 300 zawodników), wielokrotny mistrz Polski w konkurencji par (z różnymi partnerami – „ze mną wygrywało się najczęściej”), złoto MP w mikstach i w trio, drużynowy mistrz Polski z Mirażem Wrocław, zwycięzca krajowych eliminacji do Pucharu Świata.

źródło: Wrocław pl

Dodaj komentarz

Komentarze (0)