Doktorantka i rektor UP uratowali ją od rzezi!
Nerona, klacz z angielskim rodowodem, wygrywająca na wrocławskim torze wyścigowym, w 2014 roku roku, w jednym z wyścigów zwichnęła staw koronowy, zerwała ścięgna, złamała kość rysikową lewej kończyny piersiowej.Dobiegła do mety, ale czekała ją śmierć...
Oczywistym było, że koń nigdy nie będzie biegał, a do tego potrzebuje długiego i kosztownego leczenia. A to się właścicielowi najzwyczajniej nie opłacało.
– Moja teoria jest taka, że biegła tak szybko, gnała i tak bardzo chciała wygrać, że za mocno tąpnęła nogą i kość wyskoczyła, nie wytrzymała. Możliwe również, że kopnęła się tylną nogą w przednią, stąd złamanie. W każdym razie – z takimi uszkodzeniami była trzecia! – opowiada Paulina Zielińska, weterynarz z Katedry i Kliniki Chirurgii Wydziału Medycyny Weterynaryjnej.
– Było widać, że ma dziewczyna serce do biegania, twarda sztuka – dodaje Anna Zwyrzykowska, doktorantka w Katedrze Higieny Środowiska i Dobrostanu Zwierząt Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. – Niestety, ten sport jest dość brutalny. Cały październik Nerona stała w boksie, postępował przykurcz nogi, doraźne leczenie i opatrunki nic nie dawały.
To właśnie Anna Zwyrzykowska uratowała klacz od rzezi. Doktoranka poprosiła o pomoc rektora Uniwersytetu Przyrodniczego - prof. Romana Kołacza.
– Przyszła do mnie Ania i powiedziała "Panie rektorze, ratujmy tego konia". Właściciel stwierdził, że musi go sprzedać. Gdyby sprzedał go na mięso, otrzymałby jakieś cztery, może cztery i pół tysiąca złotych. Ale biorąc pod uwagę aspekt humanitarny i przywiązanie, chciał mu znaleźć nowego właściciela za 1,5 tysiąca. Więc się długo nie zastanawiałem – opowiada prof. Roman Kołacz i wyjaśnia. – Po pierwsze samemu było mi żal, że koń, który miał takie wspaniałe osiągnięcia, miałby skończyć życie w tak okrutny sposób. A po drugie urzekły mnie emocje i zaangażowanie Ani, która była zdeterminowana do tego stopnia, że sama by go kupiła, gdyby tylko miała go gdzie trzymać.
– To nie jest problem kupić konia. Chciałyśmy się nawet złożyć z koleżankami. Ale trzeba go gdzieś trzymać i za coś utrzymać. Do tego doszłoby leczenie. Wiec gdy dowiedziałam się, że uczelnia ma konie w Pawłowicach, pomyślałam, że pójdę do rektora, zapytam, zagadam, może chociaż będę mogła go tam trzymać – opowiada Anna Zwyrzykowska.
A rektor dopowiada, że skonsultował się z prof. Kiełbowiczem z kliniki chirurgii, który po zapoznaniu się ze stanem Nerony, stwierdził, że jest w stanie przywrócić ją do zdrowia. Oczywiście nie wróci na tor wyścigowy, ale będzie chodziła, nie będzie cierpiała, a że ma świetny rodowód – będzie mogła być matką przyszłych mistrzów. – Profesor przyjął tego konia w ramach elementu dydaktycznego – uczył studentów, a uniwersytet nie musiał płacić za jego leczenie – dodaje prof. Roman Kołacz.
Była seria szesnastu zabiegów laseroterapii wysokoenergetycznej, a potem grzanie ciepłem endogennym pod opatrunkiem. Ostatnim etapem, który jeszcze trwa, jest program ruchowy.
Jeszcze dwa miesiące temu to był koń stojący w boksie od października, wyprowadzony tylko na zdjęcia rentgenowskie i laser. – A to jest koń pełnej krwi angielskiej, stworzony do biegania, z temperamentem, energią. Przyzwyczajony do wychodzenia na prezentację, blisko człowieka, na wędzidle, nie do spokojnych spacerów i podgryzania trawki – mówi Anna Zwyrzykowska. – Uspokoiła się, ucywilizowała, na początku nie była przyjemna dla innych koni, terroryzowała klinikę.
Fot. Marta Nowakowska
"Głos Uczelni", oprac. Doba.pl
Przeczytaj komentarze (2)
Komentarze (2)