Naukowcy odtwarzają staropolski lek przeciwepidemiczny

czwartek, 3.2.2022 14:24 481 0

Mięso żmii i gruczoły bobra – to tylko niektóre składniki, potrzebne do sporządzenia leku przeciwepidemicznego według staropolskich receptur. Tego niecodziennego zadania podjęli się naukowcy z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu i Uniwersytetu Wrocławskiego. W ramach projektu finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki próbują odtworzyć leki stosowane na terenie ówczesnej Rzeczypospolitej w XVI-XVIII w. i sprawdzić, czy mogą one działać. Badacze pieczołowicie rekonstruują niegdyś stosowane mikstury lecznicze, zdobywając oryginalne składniki i korzystając z dawnych technologii. Z tego powodu to projekt absolutnie unikatowy – ale także niełatwy i obfitujący w zaskakujące nieraz trudności.

 

Na pierwszy ogień poszedł Teriak, który wśród wielu innych zastosowań miał chronić przed wszelką zarazą. Czy badacze potwierdzą jego skuteczność i mikstura znana od stuleci ma szansę przydać się w walce z pandemią SARS-CoV-2?

– Na razie nic na to nie wskazuje – realistycznie oceniają dr Danuta Raj i dr Maciej Włodarczyk z Katedry i Zakład Farmakognozji i Leku Roślinnego Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, zastrzegając jednak, że na razie znają jedynie skład Teriaku. Być może poszczególne składniki wchodzą między sobą w różnego rodzaju interakcje i okaże się, że  wielowiekowa renoma tego leku jest zasłużona? Będzie to wiadomo dopiero po zakończeniu analizy zawartości związków czynnych oraz aktywności biologicznej zrekonstruowanych preparatów. A to jeden z etapów projektu, łączącego badania historyczne i laboratoryjne. W zespole kierowanym przez dr Jakuba Węglorza  z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego, farmaceuci z UMW odpowiadają właśnie za część laboratoryjną i są już o krok od zgromadzenia wszystkich 71 składników leku.

– Teriak był znany już w starożytności, a jego popularność trwała aż do XVIII wieku – mówi dr Maciej Włodarczyk. – Stosowano go praktycznie w całej Europie jako antidotum na zatrucia, ale szczególnie ceniono w czasie trwania  epidemii. Miał chronić przed zachorowaniem i śmiercią, a więc przyjmowano go również  profilaktycznie. Nie każdego było stać na Teriak, osiągał bowiem wysoką cenę, a produkcją zajmowali się tylko licencjonowani aptekarze. Najbardziej ceniony był Teriak wenecki, jego recepturę uważano za wzorcową. Dzięki systemowi licencji rozpowszechniła się ona także w Polsce.  

Receptura to podstawa                       

W Europie zachowały się liczne receptury na Teriak, ale wrocławscy naukowcy postanowili opierać się wyłącznie na przepisach powstałych na terenie ówczesnej Rzeczypospolitej.

– Zależało nam także na tym, żeby były to receptury rzeczywiście realizowane w praktyce – dodaje dr Danuta Raj. – Chcemy bowiem jak najdokładniej odtworzyć lek, naprawdę przyjmowany przez ludzi.

W poszukiwaniu dawnych receptur historycy przeczesali  dziesiątki dokumentów: staropolskich pamiętników, listów, diariuszy, ale także receptariuszy, dyspensatoriów, zielników i notatek miejskich (niektóre leki musiały być akceptowane przez rajców). W dawnej aptece dominowały leki przeczyszczające, bo zgodnie z teorią humoralną, obowiązującą od starożytności do XVII wieku, źródłem większości chorób był nadmiar  chorobotwórczych substancji w organizmie. Trzeba było się z nich oczyścić, by wrócić do zdrowia. Stąd popularność środków przeczyszczających, z których wiele jest stosowanych do dziś (np. senes). Na odtworzenie Teriaku w pierwszej kolejności naukowcy zdecydowali się dlatego, że był on jako taki lub w postaci przetworzonej składnikiem bardzo wielu innych odtwarzanych przez nich preparatów. Więc mimo tego, że składa się aż z 71 składników, postanowili się porwać na jego wytworzenie. Jako podstawę przyjęli receptę stosowaną przez licencjonowanego aptekarza w 1630 r, której użycie zostało potwierdzone historycznie. Oczywiście, cały proces obfitował w trudności.

– Jednym z problemów z identyfikacją składników leków z czasów przed Linneuszem jest nieujednolicona nomenklatura – przyznaje  dr Danuta Raj. – Aptekarze pisali po łacinie, często używali własnych skrótów, ale najgorsze jest to, że jedna substancja mogła mieć różne nazwy, w zależności od regionu czy nawet autora. Ponadto niektóre z nazw dziś oznaczają co innego niż kiedyś. Tak było np. z kardamonem, jednym ze składników odtwarzanego przez nas Teriaku. Jako „kardamon” na toruńskiej recepcie zapisano składnik określany jako „rajskie ziarno”, zaś właściwy kardamon występował pod nazwą Amomi Fructus. Nietrudno się było pomylić, ale rozwiązaliśmy tę zagadkę. 

Od leśników i celników 

Rozszyfrowanie aptekarskich zapisków to dopiero krok do sukcesu całego projektu. Teraz tropiciele farmaceutycznej przeszłości musieli jeszcze zdobyć  poszczególne składniki.  I tu czekały ich kolejne pułapki. Część roślin jest pod ścisłą ochroną, części już się nie stosuje w przemyśle farmaceutycznym i kosmetycznym, więc nikt ich nie uprawia. Trzeba ich szukać w rejonach występowania. Pół biedy, gdy są to kraje śródziemnomorskie, gorzej gdy rośliny  trzeba zdobywać na Madagaskarze czy w Ugandzie. Naukowcy korzystają z wszelkich sposobów, pisząc setki maili i rozsyłając wici, gdzie się da. Proszą o pomoc ambasady, wspólnoty religijne, ale też znajomych, podróżników, botaników – dzięki nim udaje się pozyskać kolejne składniki z całego świata. Skąd wziąć konieczne do wyrobu Teriaku mięso żmii, która jest w Polsce gatunkiem chronionym? Wrocławscy badacze skontaktowali się z Lasami Państwowymi, a leśnicy podeszli do sprawy ze zrozumieniem i zbierali na cele badawcze okazy gadów, które zginęły pod kołami. Czasem naukowcom sprzyja szczęście. Tzw. strój bobrowy, czyli wydzielinę z gruczołów zapachowych  naszego rodzimego bobra, udało się zdobyć dzięki… przechwyconej przez służby celne kontrabandzie.

– Zupełnie przypadkiem przeczytaliśmy w gazecie o zatrzymaniu na granicy polsko-białoruskiej takiego nietypowego towaru – opowiada dr Maciej Włodarczyk. – Na Białorusi wciąż używa się gruczołów bobra do sporządzania tradycyjnych nalewek, więc przemyt kwitnie. Zwróciliśmy się do Krajowej Administracji Skarbowej o przekazanie nam zatrzymanego towaru do celów naukowych. Wymagało to wielu formalności, ale dzięki życzliwości urzędników Podlaskiego Urzędu Celno-Skarbowego udało się, mamy kilka sztuk „stroju bobrowego” do naszego Teriaku.

Drugie życie pigulnicy 

Wrocławscy naukowcy zdobyli już większość składników Teriaku. Brakuje im już tylko opium, na którego zakup konieczna jest zgoda GIF, bo jest to substancja narkotyczna. Gdy ten problem uda się rozwiązać, rozpocznie się proces odtwarzania,  podczas którego naukowcy zamienią się w staropolskich aptekarzy.

– Podczas analizy fitochemicznej  sprawdzamy, jakie składniki aktywne są w preparacie – tłumaczy dr Raj. – Często się okazuje, że z uwagi na sposób przygotowania  traciły one swoje pierwotne właściwości. Przykładem jest konwalia, której kwiaty zawierają glikozydy nasercowe. Preparaty z niej wykonane mogłyby być stosowane jako nasercowe, gdyby XVII-wieczni aptekarze nie przygotowywali z niej destylatu. Glikozydy bowiem nie przechodzą do destylatu, więc preparat zostaje pozbawiony tego, co w roślinie leczniczo najcenniejsze.

W wykorzystaniu dawnych metod produkcji leków pomaga Muzeum Farmacji Uniwersytetu Medycznego  we Wrocławiu, udostępniając swoje eksponaty do projektu. Kilkusetletnie moździerze, stare pigulnice do wytwarzania „leczniczych kulek” i inne aptekarskie relikty przeszłości w nowoczesnym laboratorium Zakładu Farmakognozji i Leku Roślinnego UMW dostają drugie życie. Po odtworzeniu leku badacze poddadzą go gruntownej analizie. Wykażą, czy wysoka cena i dobra sława Teriaku były uzasadnione nie tylko dlatego, że przez wiele stuleci pełnił jedynie rolę skutecznego placebo.

Dodaj komentarz

Komentarze (0)