Płomień i krzyż, t2 - recenzja

poniedziałek, 22.10.2018 10:46 2282 0

Długo, bardzo długo przyszło nam, wiernym czytelnikom czekać na kontynuację przygód Arnolda Lowefella. Czy było warto? No cóż... było warto, absolutnie i niezaprzeczalnie, po stokroć było warto! Tom drugi wprawdzie kręci się nadal wokół inkwizytora Arnolda i rzuca nieco więcej światła na jego przeszłość, moc jaką dysponuje, lub dysponować może, jednak przede wszystkim poznajemy losy Pięknej Katarzyny, matki Mordimera Madderina, dowiadujemy się, kim naprawdę była wiedźma, która uczyła uczyła ją magii, poznajemy również kobietę-inkwizytora z Wewnętrznego Kręgu, dziwnego Trójniaka o wielkiej mocy, a także... przenosimy się w czasie. A Lowefell z właściwym sobie spokojem, wręcz stoicyzmem podchodzi do wszystkiego, co mu się życiu przydarza. Do tej pory moją ulubiąną postacią cyklu inwizytorskiego był oczywiscie Mordimer Madderin, jednak po tej lekturze zdecydowanie wysuwa się na czoło Arnold Lowefell.

Umiejętnie dawkowane informacje, dyskretny humor, nawiązania do faktów historycznych (ta radość, kiedy wiesz, że wpleciona w fabułę historia wydarzyła się naprawdę!), rosnące wciąż napięcie i bohater, do którego nie sposób pałać sympatią, mimo jego brutalnych poglądów - to wszystko sprawia, że książka zdecydowanie zalicza się do gatunku tych nieodkładalnych i można  jedynie mieć nadzieję, że zgodnie z obietnicami autora na kolejną część nie będziemy czekać przez 10 lat a całość cyklu  „Płomień i krzyż” faktycznie zostanie wydana do października 2019. 

Wywiad z Jackiem Piekarą, w którym składa te obietnice, znajdziecie na lubimyczytac.pl.

Dodaj komentarz

Komentarze (0)