SUMO – Dariusz Rozum

czwartek, 1.9.2016 14:16 5900 0

Zabrał sumo z domu dziecka – z Dariuszem Rozumem, prezesem Polskiego Związku Sumo, prezydentem Europejskiej Federacji Sumo i wiceprezydentem Międzynarodowej Federacji Sumo, rozmawia Wojciech Koerber.

Co Pana naszło, żeby się w sumo zakochać?

Przypadek. W młodości trenowałem judo, też japońską sztukę walki, i być może to pomogło. Wybitnym zawodnikiem, z różnych względów, nie zostałem, choć talent mieć musiałem. Największe moje osiągnięcie to piąte miejsce wśród krajowych seniorów, które wywalczyłem mając lat 21, a więc będąc jeszcze młodzieżowcem. W mojej kategorii, 86 kg, była wtedy straszna paka, a ja walczyłem ze sporą niedowagą. Dopiero wchodziłem w ten dorosły, seniorski świat, ale potrafiłem już ugryźć, nawet grubszą rybę. Jako zawodnik Olimpii Poznań walczyłem w strefie koszalińsko-poznańskiej, ale w wieku 22 lat wyskoczyły mi dwa dyski. Stanąłem przed następującym wyborem - albo stół operacyjny, albo koniec kariery. Strach przed wózkiem inwalidzkim okazał się silniejszy, mimo że do strachliwych raczej nie należę. Cóż, w czasach komuny medycyna stała jeszcze na innym, dużo niższym poziomie, rehabilitacja również. Co mi zostało? Założyłem rodzinę i zacząłem polegać wyłącznie na sobie. Tak zresztą mam, że liczę tylko na siebie i najbliższą rodzinę, dzięki temu rzadko czuję się zawiedziony. Wracając jednak do judo - za moich czasów walczyli Waldek Legień - dwukrotny mistrz olimpijski, Wiesław Błach, Jerzy Pawłowski oraz wielu innych, znakomitych judoków. A gdzie dziś jest to nasze judo?

Mniej więcej tam, gdzie nasz boks amatorski. Na olimpijski medal pięściarza czekamy już 24 lata, od czasów Wojciecha Bartnika (Barcelona 1992, brąz), a na olimpijską blachę w judo dwie dekady (Atlanta 1996, Paweł Nastula - złoto, Aneta Szczepańska - srebro).

No właśnie, bardzo przykra sytuacja. W zapasach jest podobnie, w Rio de Janeiro to Monika Michalik uratowała honor dyscypliny. A dziś mało kto pamięta, że w 2001 roku była ze mną na mistrzostwach Europy w sumo, w holenderskim Arnhem, gdzie sięgnęła po brąz. Nasi judocy krótko byli zainteresowani sumo, z kolei w Polskim Związku Zapaśniczym dyscyplina przetrwała trzy lata. Zmieniły się władze i sumo trafiło do domu dziecka, żebym nie użył gorszych słów. Stało się dyscypliną niechcianą, która jednak, co normalne, też wyciąga rękę po chleb. No więc oni oddali sumo do domu dziecka, a ja je stamtąd zabrałem. I dziś mamy trzy tysiące licencjonowanych zawodników, już teraz zapraszam pana 11 grudnia do Krotoszyna, na imprezę mikołajkową dla przedszkolaków. Ale nie z udziałem jakiegoś tam Mikołaja, tylko tego prawdziwego z Rovaniemi. Tego, którego pokazują w telewizji.

Ile trzeba temu prawdziwemu Mikołajowi zapłacić za przyjazd w grudniu do Krotoszyna?

Nic nie trzeba płacić. Wystarczy znać przemiłą panią Anię Markiewicz w Urzędzie Marszałkowskim, która odpowiada za stosunki międzynarodowe i bardzo dobrze zna Konsula Finlandii w Poznaniu. Niewiele trzeba było, aby ich przekonać, że Mikołaj powinien w tym roku przyjechać do Krotoszyna. Ja jestem krotoszynianinem z urodzenia, Wielkopolaninem. A do szkoły średniej chodziłem w Ostrowie Wielkopolskim, trenując jednocześnie judo. Nie twierdzę, że byłem wielkim championem, ale na tyle solidnym zawodnikiem, że poznańska Olimpia znalazła dla mnie miejsce w swoim składzie zaraz po skończeniu szkoły średniej.

A co z tym sumo?

W 2003 roku udało mi się przekonać ówczesną minister edukacji narodowej i sportu, Krystynę Łybacką, byśmy mogli utworzyć w kraju Polski Związek Sumo. Pani minister wyraziła na to zgodę, mało tego, po latach przyznaje, że była to jedna z jej najlepszych decyzji. Stała się wierną fanką, bardzo często nas odwiedza i niemal rokrocznie jest na międzynarodowych mistrzostwach Polski, które organizujemy na krotoszyńskim rynku. Te 15 lat naszego związku należy uznać za pasmo sukcesów, w tym czasie zdobyliśmy blisko 600 medali na MŚ i ME różnych kategorii wiekowych. Czy ktoś ma podobne rezultaty? Sumo to piękna dyscyplina sportu, połączona z japońską religią, trzeba tylko wsadzić ludzi do środka i zapewniam, że wielu się zakocha, ja temu urokowi uległem. Od kwietnia jestem także prezesem Europejskiej Federacji Sumo, wybranym na to stanowisko jednogłośnie, a podczas ostatnich MŚ w Ułan Bator powołano mnie również na wiceprezesa Światowej Federacji Sumo.

Ale to nie wszystkie Pana funkcje.

Jestem też samorządowcem, przez dwie kadencje byłem radnym miasta w Krotoszynie, a teraz działam jako radny powiatowy. I prawie wszystkie moje dzieci trenują sumo.

Prawie to znaczy?

Dzieci mam pięcioro: Marinę, Kevina, Arona, Aleksandrę i najstarszą Darię. Tylko ta ostatnia nie trenuje. Gdy wchodziłem do tej rzeki, ona była już 15-letnią panienką, a to trochę późnawo na rozpoczynanie przygody ze sportami walki. Daria chodziła wtedy do liceum, była dobrą i pilną uczennicą, bardziej skupiała się zatem na nauce. I została prawniczką, choć charakterek też by ją predysponował do sumo. Kewin również studiuje prawo, jest na piątym roku Uniwersytetu Wrocławskiego, pomaga mi w sprawach organizacyjnych, a i dohyo potrafi zbudować, robił to przed mistrzostwami świata w Warszawie. No i jest też sędzią międzynarodowym. Trenuje trochę z doskoku, więc na udział w The World Games 2017 się nie załapie, ale Ola, Aron i Marina ćwiczą profesjonalnie (pewni występu za rok są już Aron, a także Olimpia Robakowska i Michał Luto - WoK). Zresztą ja widzę w tym sumo duży wątek czysto wychowawczy, właśnie na przykładzie swoich dzieci, które mają sporo temperamentu. Sport kształtuje charakter, każde dziecko kończy mi studia, a Aron jest trzykrotnym medalistą MŚ seniorów w kategorii 85 kg oraz mistrzem Świata juniorów z 2008 roku i wielokrotnym medalistą mistrzostw Europy. Na poprzednich Igrzyskach Sportów Nieolimpijskich w Cali zajął czwarte miejsce, przegrał walkę o brąz. Trochę to frustrujące, że podczas igrzysk olimpijskich dają dwa brązowe medale, a na The World Games tylko jeden. Trudno.

Z czegoś trzeba tę dyscyplinę w kraju utrzymywać, od czego zaczynał biznesmen Rozum?

Ciekawa sprawa, bo od hodowli świń, czyli od mięsnego biznesu. Mieliśmy 1987 rok, w Polsce mięso kupowało się jeszcze na kartki, takie dzikie czasy po prostu. Dokonały się jednak zmiany ustrojowe, Wałęsa kazał brać sprawy w swoje ręce, to i ja wziąłem. Przez 18 lat tym mięsnym biznesem się zajmowałem, aż w końcu zszedłem na drogę nieruchomości. Dziś mam jedną z większych firm zajmujących się obrotem nieruchomościami, wynajmuję kontrahentom powierzchnie magazynowe, mieszkalne, żyję z inwestowania w wynajem.

Ile ma Pan nieruchomości?

Oj, musiałby pan zajrzeć w moje oświadczenie majątkowe. Trochę ponad czterdzieści w Krotoszynie, dwa we Wrocławiu, coś w Ostrowie, jeden w Poznaniu. Z tego wszystkiego czuję się trochę "prześladowany" przez rodzinę, bo zaczyna się ona buntować. Że zaczyna mnie w domu brakować. A wie pan, jak to jest - zawodów różnych sporo, a każdy organizator chce, by szefa europejskiej federacji sprowadzić. Poza tym udało nam się podpisać umowę o współpracy między Krotoszynem a Okinoshimą, wyspą na Morzu Japońskim. To pierwsza taka umowa między Polską a Japonią na poziomie samorządów, między krajami, które dzieli 10 tysięcy kilometrów. Ale to chyba dobrze, im dalej rodzina mieszka od siebie, tym bardziej się kocha. Uważam to za jeden z lepszych pomysłów, zobaczymy, co z tego wyjdzie. W każdym razie ceremonia parafowania umowy była piękna i z udziałem ambasad: japońskiej w Warszawie i polskiej w Tokio. Przy tej okazji odbyły się w tym roku międzynarodowe mistrzostwa Polski, w których Aron i Marina wygrali, natomiast Ola była trzecia. Ale nie tylko ja swój czas na sumo poświęcam. Siedzibę krajowego związku mamy w Krotoszynie, a na jego rzecz działają pracownicy mojej firmy, za prezesa Dariusza Rozuma pieniądze. Nie jest to związek, który leży na furze pieniędzy, ale poświęcam mu serce i całego siebie.

A co na to żona?

Wyzywa mnie bez przerwy i się odgraża. Ostatnio podliczyła dni, które spędziłem w tym roku poza domem. Mówi, że przegiąłem, bo w styczniu odwiedziliśmy tylko wspólnie Meksyk w ramach rocznicy ślubu, a później wyszło jej, że spędziłem 31 dni w rozjazdach.

To chyba nie jest jeszcze aż tak źle?

Też tak uważam, żony marynarzy mają gorzej.

Laikom sumo kojarzy się z wielkimi grubasami, które dożywają czterdziestego roku życia, ale to chyba nie jest prawdziwy obraz europejskiego sumo.

To ja panu odpowiem tak - proszę mi podać, ale bez zastanawiania się, na szybko, w jakie sporty walki można się bawić?

No w sumo ewidentnie.

Właśnie. Bo to taka dyscyplina, która przypomina dziecięcą walkę kogutów. Jest dwóch maluchów i jeden drugiego przepycha. To świetna zabawa dla przedszkolaków, zachęcenie do rywalizacji i kultury fizycznej. Nie trzeba znać Bóg wie jakich technik, więc można w to wdrażać nawet czterolatków. Niektóre dzieciaki potrafią takie sztuki, że to się w głowie nie mieści. To są właśnie te diamenty, które jakby się do tego sportu urodziły, trzeba je tylko namierzyć. Niech wśród setki dzieciaków znajdą się dwa takie diamenciki, a później trafią do profilowanych szkół. Kilka lat to trwało, ale w Krotoszynie udało mi się przekonać właściwych ludzi i mamy klasy sportowe o profili sumo. To ewenement. Inne dyscypliny potrafią na to spoglądać zazdrośnie, ale nikt im przecież nie bronił iść w podobnym kierunku. Ja się naharowałem, a burmistrz teraz dostrzega, jak wielką popularnością cieszą się te zabawy w przedszkolach. Wystarczy dostarczyć mini matę i wszystkie chętne dzieci mają zajęcie. Po co rozstawiać je po kątach, niech się "leją". Franciszek Marszałek widział już wiele imprez, ale przyznał, że najbardziej podobała mu się rywalizacja tych dzieciaczków właśnie.

Często, przy okazji różnego rodzaju imprez, przedstawiam wrocławianina Jacka Jaracza jako pierwszego polskiego medalistę MŚ w sumo. Słusznie?

Zgadza się. W 1998 roku zdobył brąz w kategorii open i drużynowo z braćmi Robertem i Markiem Paczkowami. Cała trójka to byli zapaśnicy, przy czym Jacek walczył w stylu klasycznym, natomiast Robert i Marek to wolniacy. A pierwszy polskim medalistą ME był Sławomir Wojciech Luto, swego czasu zapaśnik stylu klasycznego.

To pomówmy jeszcze o treningu sumoki. A może też sumity?

Według mnie tylko sumoki. Jak judoki.

Dobrze, zapamiętam.

Europejskiemu sumo bliżej do treningu zapaśniczego, natomiast sumo japońskie bardziej przypomina mongolskie zapasy. My lubimy tej europejskości troszeczkę dołożyć, natomiast Japończycy łączą dyscyplinę z religią shintoizmu. Można u nich dostrzec fragmentaryczną część obrządków Shinto, których my tak bardzo nie celebrujemy, ale wejście na dohyo również odbywa się z powiadomieniem bóstwa, że odbędzie się walka. Japończycy mają swój ołtarzyk, kadzidełka i jest to niezwykle fascynujące, zapiera dech w piersiach. Choć mam świadomość, że niektórzy będą się też podśmiechiwać. Ale to oznacza tylko jedno - że niewiele z życia rozumieją. Mitem jest również, że sumoka musi być gruby czy otyły. W sumo zawodowym nie ma podziału na kategorie wagowe, ale w naszym - jak najbardziej. Gdyby ktoś zobaczył stukilowego Arona czy 60-kilową Olę, nie domyśliłby się zapewne, że trenują sumo. Owszem, też są u nas zawodnicy ponadnormatywni, gdy chodzi o wagę, ale nawet ci troszkę ciężcy potrafią robić boczne szpagaty. Są niezwykle sprawni, porozciągani i dynamiczni. Kiedyś wielcy japońscy mistrzowie, jak Akebono, ważyli po 200 kg, ale odchodzi się już od takich standardów. Mongołowie Hakuho czy Haramafuji mają tych kilogramów znacznie mniej - około 150 kg.

Chce Pan zorganizować w Krotoszynie mistrzostwa świata 2018?

Tak, głosowanie ma się odbyć we Wrocławiu przy okazji The World Games 2017, a naszymi konkurentami są Tajwan i Egipt. Decyzja miała już w zasadzie zapaść podczas lipcowych MŚ w Mongolii i szkoda, że tak się nie stało. Domyślałem się, że faworytem jest Tajwan, bo po co Japończykom mnożyć koszty, tam mieliby bliżej. Po naszej prezentacji, którą pokazaliśmy w Ułan Bator z Mariną, i po prezentacjach Tajwanu oraz Egiptu, Japończycy zwiesili jednak głowy. Po krótkim namyśle zarząd światowej federacji postanowił, że decyzja zostanie podjęta w przyszłym roku. W razie porażki byśmy się z nią pogodzili, za to Tajwan miałby dwa lata na przygotowania. A tak ani Tajwan nie wie, czy się szykować, ani my nie wiemy. Trzeba jednak uszanować decyzję prezydenta światowej federacji i trochę poczekać.

Jakie atuty ma Krotoszyn, niewielkie przecież miasto?

Nasza dyscyplina jest już w Krotoszynie mocno zakorzeniona, a nazwa miasta kojarzy się na świecie z sumo. Władze mamy bardzo przychylne, a trzeba pamiętać, że potrzebujemy środków nie tylko moich i moich kolegów przedsiębiorców, ale też pieniędzy pochodzących z samorządu. My już pokazaliśmy, że nie tylko duże miasta są w stanie organizować duże imprezy. W kwietniu zorganizowaliśmy ME i w naszej hali nie było gdzie szpilki wcisnąć. Było co podziwiać i co oklaskiwać, wiele osób mówiło, że to najpiękniejsze ME, jakie widzieli. Nie mamy może obiektu na kilka tysięcy miejsc, jak wrocławska Orbita, ale jesteśmy w stanie zapewnić około 1200 siedzisk. I nie mamy kompleksów. A jeśli usłyszymy argument, że salę mamy zbyt małą, to zaproponuję poznańską Arenę. Chciałbym w każdym razie, żeby pozyskać tę imprezę dla Wielkopolski, bo we Wrocławiu mieliśmy już sumo w 2002 roku. Muszę jednak przyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem tego, co robią władze samorządowe Wrocławia. Nikomu się nie przymilając, bo nie muszę tego robić.

Proszę jeszcze wytłumaczyć laikom, żołnierskimi słowami, na czym sumo polega? Na wypchnięciu przeciwnika z dohyo?

Najprościej rzecz ujmując - tak. Trzeba wypchnąć rywala poza krąg, by pokazać, że ja zostałem w środku, a tamten wyleciał. Zawodnicy potrafią czynić cuda, już dawno temu używali siedemdziesięciu różnych technik, które zostały wzbogacone przez Mongołów o kilka kolejnych. Obecnie funkcjonuje ich już ponad setka i nie wszyscy zawodnicy z innych stylów walki potrafią osiągać sukcesy. Jeszcze przed igrzyskami w Atlancie swoich sił próbował w Tokio Paweł Nastula, ale przegrał dwie czy trzy walki, nie notując żadnej wygranej. Marek Garmulewicz, dwukrotny mistrz Europy w zapasach stylu wolnego, też sobie nie radził, za to bracia Paczkowowie z Krotoszyna - wcześniej w stylu wolnym mocni krajowi zawodnicy, ale jednak bez światowych wyników - odnaleźli się w sumo kapitalnie. Robert był dwukrotnym mistrzem świata i do dziś jest to wynik niepobity przez innych Polaków.

Rozmawiał Wojciech Koerber

Dariusz Rozum

Urodził się 8.08.1963 roku w Krotoszynie. Jest prezesem Polskiego Związku Sumo, prezydentem Europejskiej Federacji Sumo i wiceprezydentem Międzynarodowej Federacji Sumo.

źródło: Wrocław pl

Dodaj komentarz

Komentarze (0)