Zodiaki. Genokracja

poniedziałek, 25.1.2021 09:48 1157 0

Zodiaki. Genokracja
Magdalena Kucenty

Premiera 24.02. 2021 r.
Hipnotyzująca powieść, którą przeczytałam jednym tchem. Magdalena Kucenty wciągnęła mnie do stworzonego przez siebie świata. Czytając "widziałam" akcję, jakbym oglądała film. Brawo!
Katarzyna Berenika Miszczuk

Dawno nie czytałem tak brawurowej wizji przyszłości, sięgającej do najlepszych tradycji fantastyki naukowej a będącej przy tym opowieścią o pełnych życia bohaterach w świecie, w którym codziennie musimy pytać siebie: "co to znaczy być człowiekiem?". A wszystko to w huku wystrzałów, w pełnej akcji powieści. Długo czekaliśmy na powieściowy debiut Magdaleny Kucenty, ale nareszcie jest! I nie zawodzi.
Paweł Majka

Biopunkowa wizja świata po globalnej zagładzie. Społeczeństwo jest rozwarstwione, panuje system kastowy, a każdy człowiek ma swoją metrykę. W zakładach inżynierii genetycznej „Zodiak” tworzeni są postludzie o niezwykłych umiejętnościach. Na drabinie społecznej nie ma jednak dla nich miejsca. To wyłącznie obiekty doświadczalne, oznaczone i skatalogowane podług swych właściwości.
Młody Capricorn (wersja gamma, stabilna) nie kwestionuje reguł rządzących jego światem. Odgrywa rolę szczura laboratoryjnego, posłusznie wykonując powierzone mu zadania. Z pozoru nie obchodzi go nic poza rozwijaniem własnych umiejętności.
Żywiołowa Pisces (wersja alfa, niestabilna) ani myśli stosować się do jakichś tam zasad. Aby pomóc Capriemu, nie cofnie się przed niczym. Będzie kłamać, oszukiwać i zabijać. Skoro w miłości wszystkie chwyty są dozwolone, to dla miłości – tym bardziej.
Sparaliżowany Virgo (wersja beta, niekompletna) jest więźniem we własnym ciele. Nie widzi, nie słyszy, nie może ruszyć nawet palcem. Mimo to zawsze czuwa nad Gemini. Z połączeniem do sieci nie musi nigdzie iść, aby być wszędzie.
Nierozłączone Gemini (wersja beta, stabilna) dwoją się i troją, by zapewnić reszcie Zodiaków lepszą przyszłość. Dla ich dobra są gotowe poświęcić wszystko. Ludzie czy nie, stanowią przecież rodzinę.

Ich człowieczeństwa nie da się zredukować do metryki.

Magdalena Kucenty – magister inżynier telekomunikacji z wykształcenia, pisarka fantastyki z wewnętrznej potrzeby – nie dającej się ani zrozumieć, ani powstrzymać. Debiutowała w listopadzie 2015 roku na łamach czasopisma Smokopolitan. Od tego czasu publikowała w wielu antologiach i czasopismach fantastycznych (między innymi w Nowej Fantastyce i Fantomie). Trzykrotnie nominowana do nagrody im. Janusza A. Zajdla. W roku 2019 porzuciła karierę administratora IT, by zostać pisarką „na cały etat i jeszcze trochę”. Na etat pisze dla studia CD Projekt Red, a jeszcze trochę – dla siebie.

Fragment:

PROLOG

Poprawiła się na siedzeniu tak, by transmitery przebijające ciało sprawiały jej choć nieco mniejszy ból. Co nie było wcale łatwe, zważwyszy że miała ich w sobie aż siedem: po jednym ostrym pręcie na każdą kończynę, zatopione w nagich udach i ramionach, ponadto dwa dłuższe sterczały z pleców, krzyżując się pod łopatkami, a ostatni był wbity prosto w serce.

Najbardziej uciążliwy.

Wszystko wokół przeszytego organu pulsowało boleśnie. Każdy skurcz wypełniał tętnice czystym ogniem. Oddech grzązł w piersi. Co gorsza, okrutnie ją to wszystko rozpraszało. Tak bardzo, że nie potrafiła skupić się na wirtualnej planszy do latrunculi. Trasmitery zahaczały o siebie przy każdym ruchu, więc sterowanie holograficznymi łotrzykami było dla niej czystą udręką. Na dodatek te przeklęte kable… Gdy tylko unosiła dłoń, postukiwały cicho. Były podłączone do medskanów, które wpijały się w jej skórę niczym kajdany – zaciśnięte zarówno na nadgarstkach, jak i na kostkach nóg. Każde drgnięcie ciała wywoływało irytujący dźwięk. Nie dało się oddychać bez akompaniamentu stuknięć i pikania aparatury.

Traciła resztki koncentracji. Pionki czekały. Białe oczy łotrzyków wpatrywały się w nią z niemym wyrzutem.

Jak dotąd przegrywała tę partię.

– Coś podobnego! – rzucił jej oponent, nie kryjąc rozbawienia. – Wygram drugi raz z rzędu.

Siedział naprzeciwko i w przeciwieństwie do niej miał na sobie coś więcej niźli kolekcję przeszywającej ciało aparatury. Spod luźno rozpiętego, białego kitla wyzierały elementy ubioru niespecjalnie kojarzące się z pracą laboratoryjną: prosty, ciemny golf i wytarte dżinsy. Na gołych stopach nosił klapki plażowe.

Nienawidziła każdego szczegółu w jego absurdalnym wyglądzie.

– Rozkuj mnie, a zobaczymy, kto wygra za trzecim – odwarknęła, uśmiechnąwszy się cierpko.

– Mógłbym to zrobić…

Wyciągnął rękę ponad dzielącym ich stołem, by w ostentacyjnym geście czułości musnąć jej policzek.

Szarpnęła się gwałtownie. Wolała torturę rozwierających się ran niż jego dotyk.

– …gdybyś tylko mi pozwoliła – dokończył z równie demonstracyjnym żalem.

Dopiero kiedy cofnął dłoń, znowu pochyliła się nad planszą. Świeża krew ściekała jej po ramionach i plecach, strużki ciepłej wilgoci spływały między uda, wywołując niezdrowe podniecenie. Nienawidziła tego uczucia – pożądania, które rozpalał w niej ten człowiek. Gdyby zapomniała się choć na chwilę, rozłożyłaby przed nim nogi tu i teraz; trawiona niezdrową gorączką wciąż mokra od krwi. Nie pragnęła niczego innego niż spłodzenia z nim dzieci. Tak bardzo chciała dać mu potomstwo.

Dać je całemu światu.

Jednocześnie od samej myśli zbierało jej się na wymioty. Tyle dobrego w złym, że fale bólu i chora żądza wyostrzały zmysły. Podsycały gniew.

– Dwa jeden na trzy zero – rozkazała, ignorując rozpalające ją pragnienie.

Gdy potwierdziła skinieniem dłoni, biały łotrzyk przesunął się na wybrane pole. Czarny uciekł.

Parę ruchów później udało jej się zrównać z przeciwnikiem, a po czterdziestu minutach jego ostatni pionek rozpłynął się w hologramowy pył.

– Czyli jednak. – Mężczyzna skłonił głowę z aprobatą, a potem wsparł brodę na splecionych dłoniach. – Który to już raz…? – spytał melancholinjnie.

W ostatniej chwili powstrzymała się przed krzyknięciem, żeby przestał to robić. Przestał bawić się w te wszystkie irytujące gierki. I zabił ją wreszcie. Nie było jednak najmniejszych szans, by posłuchał, a godność nie pozwalała jej zniżyć się do proszenia.

– Który raz unicestwiamy nasz wszechświat? – rzuciła z wymuszonym rozbawieniem.

– Pytałem tylko o latrunculę.

– W takim razie sto dwadzieścia tysięcy osiemset trzydziesty piąty. O ile się nie mylę.

To dawało sześćdziesiąt tysięcy czterysta osiemnaście do sześćdziesięciu tysięcy czterysta siedemnastu dla niej. Gdy następnym razem on wygra, zremisują jak zawsze. Potem ona znowu go pokona. On zwycięży kolejną partię.

I tak w kółko, aż do utraty zmysłów. Lub do ostatecznego zniszczenia tego zasranego wszechświata.

– Nie, nie mylisz się – odparł bez cienia satysfakcji.

Uniosła wzrok znad planszy i spojrzała prosto w jego martwe oczy. Przez moment nie było słychać żadnego dźwięku. Nawet pikanie medskanów ucichło.

– Kiedy wreszcie ze mną skończysz? – W jej głosie pobrzmiewało znużenie, którego nie potrafiła już ukryć. Sama nie była pewna, czy pytała tylko o tę marną udręczoną powłokę, czy o wszystko inne również.

– Kiedy wygram albo przegram dwa razy z rzędu – odrzekł bez ogródek i rozłożył ręce w fałszywie przepraszającym geście.

– Tutaj? – Omiotła wzrokiem swoje ciasne więzienie, a potem spojrzała za okno, które zajmowało większą część ściany. Miała stąd widok na całe miasta. Wszystkie jednocześnie. – Czy tam?

– Tu i tam.

– Zachłanny jak zawsze.

Wzruszył ramionami, jakby nic nie mógł na to poradzić.

– Chciałbym, żeby było inaczej…

– Tak, tak – weszła mu w słowo – ale nie daję ci wyboru. Można by pomyśleć, że kto inny siedzi tutaj nagi, zakuty w medskany i poszatkowany jak tucznik.

– Nie porównuj się, proszę, do świni.

– Racja – przytaknęła sarkastycznie. – Świnie w rzeźni mają zdecydowanie lepiej.

Ostatnie zdanie, które wypowiedziała, zawisło między nimi. Oboje milczeli. Długo i ponuro. Aż w końcu mężczyzna uśmiechnął się bez wesołości.

Jako pierwszy przerwał ciszę:

– Wiesz, że cię kocham.

– Ciekawie to okazujesz. – Zaśmiała się mimo bólu szarpiącego wnętrzności. Następnie dotknęła pręta, który wystawał jej z piersi. – Choć muszę przyznać, że na swój sposób nie umiem wyrzucić cię z serca.

Nigdy nie umiał docenić jej wyśmienitego poczucia humoru. Przez moment siedział tylko bez ruchu, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Potem znowu uśmiechnął się i zaproponował pobłażliwie:

– Jeszcze jedna partia?

Nie odpowiedziała od razu. Na moment przestała nawet oddychać. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej gardła, dopiero gdy z kapitulacją przymknęła oczy.

– Przygotuj pionki – wychrypiała, unosząc powieki.

– Tu? – Wskazał planszę, a potem machnął ręką w stronę okien. – Czy tam?

– Wszędzie.

 

Dodaj komentarz

Komentarze (0)