Adam Lizakowski: Pieszycka Księga Umarłych

czwartek, 31.10.2019 12:51 2448

Adam Lizakowski

Pieszycka Księga Umarłych, albo Psalm Złodziei Czereśni

Przechowywanie pamięci o zmarłych jest powinnością następnych pokoleń, nie każdy to dzisiaj wie, i nie każdy nawet tak dzisiaj myśli. Odczytywanie imion, nazwisk i dat z nagrobków na cmentarzu, to takie „odgrzebywanie w pamięci” tych, co nie są wśród żywych, ale pozostawili po sobie „kartkę” ze swojej księgi życia, to jest tablicę i oraz częściej nagrobek. Są przypadki, że ludzie już za życia stawiają sobie nagrobki, albo budują grobowce, ale to są wyjątki, na taki gest stać jest przede wszystkim bogate rodziny, arystokrację czy zamożne rody. Większość z nas czeka na ubezpieczenie wynoszące cztery tysiące złotych, czyli nawet nie połowa kosztów pogrzebu, czyli dla większości z nas pogrzeb w rodzinie to poważny wysiłek finansowy, czasem równy cenie starego samochodu dobrej marki.  W Polsce mało, kto odkłada pieniądze na własny pogrzeb, czy wykupuje ubezpieczenia na życie. Znam przypadek, gdy starsza kobieta kupiła sobie buty i sukienkę, ładną bluzkę i pończochy, które schowała głęboko w szafie mówiąc do córki: gdy umrę ubierzesz mnie w te ubranie i pochowasz. Nie znam jednak przypadku, aby ktoś kupił sobie trumnę i w niej za życia spał, lub trzymał ją na strychu czy w komórce.

Jednak większość naszych zmarłych otrzymuje od bliskich, jako ostatni „prezent” grób, krzyż z tablicą metalową, i często skromny nagrobek czasem nawet pomnik lub coraz częściej urnę, która jest dużo tańsza niż trumna. (W dzisiejszych czasach już nie taki skromny nagrobek czy pomnik, bo przeciętny koszt nagrobka to czasem pół roku pracy dla wielu). Na nagrobkach / pomnikach zawsze jest umieszony napis składający się na; imię i nazwisko, data urodzin i śmierci, czasem wykonywany zawód, tytuły, stanowiska, zasługi zmarłego, fragmenty wierszy, (epitafia i inne inskrypcje). Ci co mają więcej odwagi i wyobraźni wykuwają  pieśni, psalmy, cytaty nawiązujących do życia lub śmierci. Bowiem grób jest śladem umarłego na ziemi, takim usypanym przez grabarzy świadectwem, dowodem, ze dany człowiek istniał.

 

Cmentarz to napisana księga, wystarczy tylko stanąć nad mogiłą znajomych i już możemy „czytać” jak z otwartej księgi. Cmentarz jest przestrzenią, tak jak  strona książki, „czytanie jej” jest wczytywaniem się w problemy śmierci i życia danego człowieka, jak wiemy samo życie zawsze wiąże się z problemami, dopiero śmierć wszystkie problemy rozwiązuje.

 

Naszą pasją od lat jest regionalizm,  lokalny patriotyzm, czyli środowisko w którym się wychowaliśmy i dorastali/dojrzewali. Dlatego stronami naszej Pieszyckiej Księgi Umarłych są poszczególne groby znajomych, przyjaciół, sąsiadów, pojmowane jako świadectwa ludzkiego istnienia, ludzkich dokonań lub nie, bo większość z nas  żyje z dnia na dzień, takie jest życie przeciętnego człowieka. W Pieszycach małej sudeckiej osadzie podgórskiej jednej z najbiedniejszych miejscowości w Polsce praktycznie nie ma żadnych „namacalnych dokumentów tożsamości”, które w jakiś sposób łączyłyby dzisiejszych mieszkańców z ich dokonaniami czy to w dziedzinie literatury, architektury pomnikowe (są dwie tablice), czy historycznej. Ale takim miejscem jest cmentarz - przestrzeń pamięci - i on pełni rolę łącznika przeszłości z teraźniejszością. Jest przestrzenią kreującą i osobliwą, wspólnotą żywych i umarłych i chociaż jest odgrodzony ceglanym ponad stuletnim murem od miasteczka, w niektórych miejscach już mocno „nadwyrężonym przez ząb czasu”, to wraz z pobliskim kościołem tworzy całość, bo przez wieki mury cmentarza i kościoła uważano za jedność.

Psalm złodziei czereśni

W naszym miasteczku

w kościele św. Antoniego

jest Twój portret Panie

twarz masz umęczoną

krople krwi na skroniach

oczy zaczerwienione i załzawione

usta z trudem wciągają powietrze.

 

Noc nadchodzi. Gdzie jesteś Panie

łóżko dla ciebie posłane

woda w misce czeka

przyjdź do nas

obandażujemy Twą głowę

uczeszemy włosy

umyjemy umęczone nogi

wyczyścimy buty

a na kolację zjesz chleb z masłem

i dżem czereśniowy

 

Panie jesteś zmęczony

przyjdź do nas teraz

nie czekaj na Sąd Ostateczny

na którym nasze własne ciało

będzie świadczyć przeciwko nam

głowa powie „knułam intrygi”

oko powie „widziałem krew”

język powie „raniłem słowami”

ręka powie „kradłam”

noga powie „prowadziłam do złego”

 

Panie nawet jeśli zjemy

wszystkie czereśnie całego świata

i poznamy tajemnice

sadów czereśniowych

bez Twojej ilości jesteśmy niczym

bez ciebie słodycz czereśni

nie jest słodyczą

jedynie mokrym drewnem

rzuconym w ognisko

które nie zapłonie płomieniem

a jedynie dym się uniesie

szczypiąc w oczy

Panie miłość Twoja –

wiecznie kwitnące sady czereśniowe

panna młoda w sukni płatków

czekająca na zaślubiny z armią pszczół.

 

Złodzieje czereśni” . San Francisco 1988

Opis kosmosu dzieciństwa

Mur, krzywy, star z wąsem zielonego mchu próbuje objąć cmentarz. Kręgosłup muru

z polnych kamieni pamiętających ciepło dłoni zabitych w wojnach napoleońskich.

    Lipy cmentarne kwitną i pachną dla muru, śmiertelnie zakochane w nim. Pieszczą go

korzeniami palców, wciskając je pomiędzy kamienne żebra.

    Powietrze ciepłe i lepkie od zapachu kwitnących lip, dzikie muchy i osy (nadużywające gościnności muru) wędrują pomiędzy kwiatem lipy a szparą w murze.

    Owady nic nie wiedzą o głodnym pająku (ukrytym w szparze), który pewny swojej zdobyczy, przygląda się im z zimną obojętnością.

    Słońce wie, że starzec mur lubi ciepło – wykorzystują to zaskrońce i jaszczurki wygrzewające swe ciała na nim.

    Czasem wiatr zażartuje, poruszy listkiem bluszczu, wtedy czujna jaszczurka podniesie swój brzuszek, mocno wesprze się na przednich łapkach, uniesie głowę, jakby czekała na odpowiedź wiatru, – czego chcesz – zniecierpliwiona zapyta.

    Trawy i ziele dzielą swe królestwo (przy murze) z pokrzywą i krzakami jeżyn, szkłem butelek po alkoholu, zardzewiałą puszką po sardynkach, damską rękawiczką, opakowaniem po papierosach. Śmiech, płacz, słowa tam bywają. Pusty pancerz żuka, muszla ślimaka, nogą myszy potrącane, są częścią tego królestwa.

    Gołębia czarno-białe piórka wiatr niedbale rozwiesza na czubkach traw, żółtym mleczu kolcach jeżyn i ostów. Jastrząb jest już daleko, ale pamiętają go rumianek, dzika koniczyna. Resztki  z gołębia skubią z największą dokładnością i obojętnością mrówki – grabarze kosmosu.

„Złodzieje czereśni” . Opis murów kościoła św. Jakuba w Pieszych. San Francisco 1988

Cmentarz, jako miejsce pamięci gdzie śpiewana jest pieśń żałobna, odmawiana modlitwa za duszę zmarłej osoby, miejsce samotności, cichej refleksji, złożenia kwiatów bądź wieńca, zapalenia świecy, znicza, nawet sprzątnięcie zwiędłych liści spadłych na nagrobek czy mogiłę są tymi gestami, które poświadczają pamięć o zmarłych. Wydawałoby się, że cmentarz jest „umarły”, ale tak nie jest, on jest „wiecznie żywy” odznacza się osobliwą zdolnością więziotwórczą, buduje wieczną wspólnotę tych, którzy już zeszli z tego świata oraz żyjących.

Chociaż  niektórzy z „bohaterów”  z Ksiąg nie znała się osobiście, to na pewno znali się z widzenie, są i tacy, co mieszkali obok siebie lub nawet w tej samej klatce schodowej, chodzili do tej samej szkoły lub nawet klasy, robili zakupy w tym samym sklepie lub piekarni, pracowali w tym samym zakładzie pracy, lub tym samym autobusem jechali do pobliskiego Dzierżoniowa, Bielawy lub Wrocławia. My opisujemy osoby, które znaliśmy osobiście.

Niektórzy mieli miejsce w naszym życiu na bardzo długo, wiele dekad, inni kilka zaledwie lat byli ‘gośćmi”.  Niektórzy z nich urodzili się w Pieszycach lub powiecie dzierżoniowski, większość jednak z nich  daleko od miejsca pochówku np. jak moja babka, lub sąsiad Kaziu Wondraszek, który urodził się w Rawie Ruskiej koło Lwowa i zamieszkał w Pieszycach dopiero na początku lat 50, ubiegłego wieku. Dla nas nie było ważne gdzie kto się urodził, ale to, że  żył w Pieszycach lub umarł w nich.  (Sąsiad Gienek Majchrzyk umarł w Zabrzu i tam został pochowany).  Poeta,  poezja, literatura ma taką siłę, aby umarłych powołać do życia  i to robi, wszyscy oni „tworzyli współczesne/dzisiejsze Pieszyce”, które trzeba powiedzieć otwarcie,  są trudnym miejscem na ziemi do życia. Trudno było/jest tutaj zarobić grosz kilka wieków temu jak i dzisiaj.  Pieszyce od początków założenia  były biednie i nie miały szczęścia do możnowładców, czy właścicieli budowanych/przebudowanych pałaców czy lokalnych władz. O biedzie pieszyckiej z pierwszej połowie XIX wieku było głośno w całej Europie, mądrze i bardzo boleśnie pisał o tym  niemiecki  literacki laureat Nobla dramaturg Gerhard  Hauptmann w sztuce pt, „Tkacze”.  W niej to biedni mieszkańcy osady włókienniczej jedzą nawet koty i psy, aby nie umrzeć z głodu. To on wpisał w historię literatury niemieckiej dawno umarłych mieszkańców miejscowości na dobre, dając im jeszcze jedno życie. Jak widać z historycznego punktu widzenia, Pieszyce, czy to polskie czy niemieckie Peterswaldau, zawsze było biedne i bieda niejako była wpisana w historię miejscowości. Miejmy jednak nadzieję, że wkrótce to się zmieni na lepsze, że „chude stulecia” będą zastąpione pomyślnymi, ale wracajmy do naszej Księgi.

Śmierć mówiąc językiem dzisiejszym jest niedemokratyczna i nie jest sprawiedliwa, stawia żebraka obok milionera, głupca obok mędrca. Z drugiej strony to ona uświadamia człowiekowi jego własną skończoność, jego nieuchronny kres, i czy to będzie drewniany krzyż z patyków, czy grobowiec z najdroższego kamienia natrafiamy na absurd wobec śmierci niezależnie, czego byśmy w naszym życiu nie zrobili czy dokonali wszyscy jesteśmy równi. I nie jest ważny pracowaliśmy sto godzin w tygodniu czy przez całe życie byliśmy na zasiłku dla bezrobotnych, nic od nas nie chce i nic nie może ze sobą wziąć, nawet, jeśli by nam do trumny czy grobowca włożyli najcenniejsze przedmioty. Całe nasze życie od pierwszej sekundy jest życiem ku śmierci, ale o tym przecież, na co dzień nie myślimy, nie budzimy się nad ranem z krzykiem na ustach: O Boże jestem o jeden dzień bliższy śmierć i jeszcze nic w życiu nie zrobiłem czy niczego nie dokonałem. Taka wiedza o umieraniu dla wielu ludzi jest niepotrzebna, ale od czasu do czasu nie daj się jej z pamięci wymazać. Śmierć ludzi ambitnych mobilizuje do większego działania, aby coś w tym życiu mino wszystko zrobić, osiągnąć, większość jednak z nas poza życiem nic nie robi, bo cokolwiek byśmy nie zrobili i tak umrzemy. Ale na szczęście dla nas to życie nas weryfikuje w pamięci żywych, a nie śmierć i to życie i niestety ludzie nas ocenią a nie śmierć, która „jest walcem” i wszystkich równa.

Śmierć obdarła naszych bohaterów- ze skóry i mięsa, zgniły im już oczy i języki, rozpadły się mózgi, pozostały tylko kości, ale człowiek żyje, bo jest pamiętany i kochany przez tych z drugiej strony jeszcze nie grobu. Człowiek żyje, bo jego dusza, jest  poza ciałem a wierzący mają świadomość, że teraz gdy nie ma ciała, jest coś więcej. Tak pomiędzy narodzinami a śmiercią jest człowiek. Pomiędzy kłamstwem a prawdą jest człowiek. Nadszedł czas, aby powołać umarłych do życia raz jeszcze, może to zrobić jak już zostało powiedziane ludzka pamięć i miłość, to ona przywrócić im chęci do picia, intryg, plotek,  hajtu, zawiści, miłości i tego wszystko, na co składają się dwa słowa; człowiek i życie, czyli pisania Pieszyckiej Księgi Umarłych. Jest ona przewodnikiem po życiu mieszkańców a także i ulicach miasteczka, nie tak bardzo różnych czy innych od tych z roku 1945. Warto też zwrócić uwagę na słowo w tytule „Księga”, dzisiaj w XXI wieku w dobie komputerów i Internetu, elektronicznych książek słowo „Księga” nabiera wręcz magicznego znaczenia. To ono jest tym specyficznym elementem wpływającym na charakter wierszy  naszego poety z Chicago, które w tym przypadku sięgają swoją tradycją do epitafium, jako gatunku poezji antycznej a żywiołem mowy potocznej. Wielowiekowa tradycja każe nam mówić/pisać o śmierci w tonie wyniosłym naznaczonym patosem, ale poeta z Chicago w swoich utworach mówi o śmierci w pospolity sposób narracją codzienności.  Snuje lakonicznie swoją opowieść streszczając całe życie bohatera prowincji, bowiem każdy z nich zapisał swoje strony księgi, a te złożyły się na jego życie.

Nie grzeszyłem przeciw ludziom i Bogu

Nie szkodziłem przeciw nikomu

Czy czyniłem żadnych nieprawości

Nie czyniłem zła zawsze starałem się

Być pierwszym i najlepszym we wszystkim

Nigdy nie stałem się przyczyną nędzy biedaków

Zawsze to co mogłem oddawałem lub dzieliłem się

Z tymi co o pomoc mnie poprosili

Nie oczerniałem ludzi, ani nie byłem przyczyną

Ich płaczu i złości nie byłem przyczyną cierpienia

Nikogo kto nie był przyczyną mojego cierpienia

Nie pomniejszałem nikogo ani nie umniejszałem

Kto mnie nie pomniejszała i nie umniejszał

A jeśli oddawałem się rozpuście to tylko dlatego

Aby być szlachetniejszym od tych co tego nie

Robi, bo oni wiedzą co to jest rozpusta

Brak poszanowania dla drugiego człowieka

Eksperymentowałem na samym sobie swoje

Uczucia wiele rzeczy posiadłem, ale do

Żadnej rzeczy się nie przywiązałem, wiele rzeczy

Pragnęłam ale żadna z nich nie była moim

Marzeniem, stwarzałem się z dnia na dzień

Ale i z dnia na dzień stawałem się mądrzejszy

A mądrość to nic innego niż zdrowy rozsądek

Niech wszyscy cię podziwiają i życie twoje

Ale nikomu nie pozwól aby ci zazdroszczono

Bądź taki jak wszyscy i czym tak samo jak

Każdy ale swoje rób i bądź lepszy od każdego

I wszystkich wokół ciebie.

Życie to nie jest zadowalanie się teraźniejszością to myślenie o śmierci dlatego że ludzie więcej wierzą oczom niż uszom, chociaż nikt śmierci nie widział ani nie słyszał jest ona w każdym z nas. Należy życie ze śmiercią związać tak aby człowiek mógł odnieść korzyści z niego, bo jeśli nie ma korzyści człowiek staje się bezużyteczny. Już dzisiaj bądź przyjacielem ludzi, życia i śmierci.

 

When The Saints Go Marching In

O , wszyscy święci maszerują w jednym szeregu

pokolenie za pokoleniem tym samym śladem kroczy

wydeptanym przez tych co przeszli mając oczy

wszyscy się spotkamy gdy otworzą się niebios bramy

o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu

gdy jeszcze księżyc mocno święci i rodzą się dzieci

gdy jeszcze słońce ogrzewa korony drzew burzy krew

o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu

w tym dniu alleluja w tym dniu alleluja

w tym dniu gdy płoną świece o, panie niejeden

by chciał maszerować w grupie wszystkich świętych

o, gdy trąbka gra o, gdy trąbka gra melodie

maszerujących wszystkich świętych zgodnie

ramię w ramię noga w nogę jak żołnierze

 

o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu

 

ludzie mówią o swoich kłopotach inni o tym

czego im brakuje lub potrzeba inni czekają na nową

rewolucję nowy zamęt nowy poranek z przygodą

o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu

kiedy bogaci się bogacą a biedni biednieją

kiedy koguty po trzy razy z rządu pieją

o, panie pamiętaj o świętym Adamie -  z Pieszyc

 

Pieszyce Miasto*

Miasto stanęło obok Wielkiej Sowy

(1015 m wysokości)

u podnóża – Kamionka- kanał ścieków

(zakładów włókienniczych)

płynie a w nim imperium szczurów

które wraz z domowymi złodziejami

nocą na żer wychodzą.

Pieszyce miasto robotników i chłopów – drzemie

wśród pól rzepakowo – buraczano - ziemniaczanych

mgła idzie od strony stawów

rozrywa swą wełnę

na gałęziach drzew czereśniowych

i czubkach traw.

Pieszyce miasto długości 20 lat życia i 10 kilometrów,

dwóch kościołów i cmentarzy, 10 tysięcy dusz,

9 barów z piwem, jednego posterunku MO,

8 szkół, 3 przedszkoli, szpitala, ośrodka zdrowia,

Jednego banku i parku (w stylu barokowym).

Pieszyce miasto niebieskich kwiatków

kwitnących każdego roku

w tym samym miejscu

niedaleko parkowej kaplicy

z ukrzyżowanym Jezusem

z jednej strony

i Matką Boską z drugiej strony.

Obok jest ławka na niej śpi Stasiu Szczypka

stały lokator zakładów odwykowych i karnych

przyjaciel przyrody i przyjaciel ludzi

który nie tylko stopę, rękę, ale i serce

skaleczył na cierniu –

wzrok ma utkwiony w niebie

Boga i świętych

planet i gwiazd, błyskawic i ptaków.

 
On w oczach nieba

mała biała czereśniowa dżdżownica

nadużywająca cierpliwości

wyśnij, wyśpiewaj, wypowiedz swój ból –

„Złodzieje czereśni” . San Francisco 1988 r.

*Niemiecka nazwa Pieszyc to Peterswaldau, którą zaraz po wojnie zmieniono na Pietrolesie, byli też tacy, którzy mówili na miejscowość Piotrowy Las. Osada wtedy liczyła około trzydziestu ulic, którym już kilka tygodni po zakończeniu działań wojennych nadano polskie nazwy, które przetrwały do dzisiaj. Wyjątkiem była/ jest ulica Reichenbacherstr / Marszałka Stalina / Kościuszki od 1956 rorku.

 Dwa lata po wojnie  została przyjęta nazwa Pieszyce, dlaczego zmieniono i jak się to stało nikt nie wie. Pietrolesie bardziej się nam podoba niż Pieszyce. Pytałem kolegów ojca, żołnierzy, którzy byli już w Pietrolesiu / Pieszycach w maju 1945 roku i pamiętają powojenne początki osiedla / miasteczka, ale nikt nie potrafił powiedzieć dlaczego. Jednak jeden z nich zażartował i powiedział, że nazwa Pieszyce wzięła się stąd, że miejscowość była / jest bardzo „rozciągnięta” i wszędzie było daleko i trzeba było iść pieszo kawał drogi, pieszo tu, pieszo tam stąd Pieszyce.

 

Henryk Biernacki*

Pierwszy burmistrz Pietrolesia/Pieszyc

Fale żołnierzy, fale wypędzony

fale przepędzonych, fale szabrowników

uderzają w Wielką Sowę

wiatr historii i polityki ma ogromną siłę

przewrócił niejedno drzewo, niejedną rodzinę

wyrwał ze stuletnimi korzeniami

i posadził na kamienistej podgórskiej glebie

prawo wypędzonych i przepędzonych

nie jest uszyte na miarę ich potrzeb i tragedii

nie jest szyte na miarę jak spodnie lub buty

rok 1945 najciekawszy rok stulecia pełen

łez i radości, smutku i rozpaczy, pokój

o który walczyli nasi rodzice został okradziony

przewrócony do góry nogami, zwycięzcy

zabierali konie, bydło, świnie, drób,

ale także rekwirowali sprzęt domowy.

stracili wszystko co mieli, ale przeżyli

Polacy stanowią mniejszość, za to pochodzą

 ze wszystkich stron Polski i różne drogi ich tu przywiodły.

 my pochodzimy zza Bugu, z północy, druga rodzina Zabugowców

 a żona uciekając przed bandami banderowców

 przyjechała z dziećmi do męża

 do traktorzysty wraca ojciec z Anglii, gdzie dotarł z armią Andersa

przyjaźń czy bliższą znajomość zawiera się na zasadzie

 pochodzenia z jednej lub sąsiedniej miejscowości

każdy „ze swojej strony” witany jest jak brat

z wyjątkiem tych z czerwonymi gwiazdami na czole

z lepkimi rękoma i karabinami zawsze gotowymi zabić

* Pochodził z Lwowa, ponoć był adwokatem, został zastrzelony przez żołnierza sowieckiego w 1945 roku. Grób wraz kamienną tablicą nagrobną znajduje się na tzw. małym cmentarzu przy kościele pw. św Jakuba. Niedawno  Rada Miasta Pieszyc nadała jego nazwiskiem nazwę ulicy na powstającym osiedlu domków jednorodzinnych, w ten sposób pięknie go uhonorowano.

Krótki zarys wydarzeń historycznych

Założycielem Pieszyc jak głosi legenda był magnat Piotr Włostowic, (napisałem o nim sztukę teatralną, której fragmenty były publikowane na łamach Gazety Pieszyckiej lata temu),  który był znany na Dolnym Śląsku jako fundator kościołów. (Ponoć ufundował ponad 70 kościołów). To on prawdopodobnie założył tutejszą kaplice (kościół św. Jakuba) zbudowany w połowie XII w. jako filia kościoła św. Jerzego w Dzierżoniowie. W 1248 r. biskup wrocławski Tomasz nadaje kaplicy godność placówki

Parafialnej. W 1525 r. kościół przebudowano w stylu gotyckim. Najcenniejsze zachowane jego partie to prezbiterium, część nawy, wykonane ze zwykłego kamienia polnego. W południowej stronie nawy znajduje się rzeźbiony w kamieniu późnogotycki portal. W latach 70 naszego wieku w kościele odkryto cenne freski pochodzące z XIV w.

 

                                                  *   *   *

 

    W drugiej połowie XIII w. następuje napływ kolonistów niemieckich i osada zwana wówczas Pietrolesie znalazła się w ręku feudałów niemieckich, od 1604 r. Von Peterswaldów, wcześniej Von Gelhernów, którzy sprawowali władzę nad Pieszycami blisko dwa stulecia. Za ich panowania został zbudowany imponujący pałac.

    Budowla wzniesiona w roku 1580, pierwotnie renesansowa, przebudowana na przełomie XVII i XVIII w. w stylu barokowym. Zbudowana z cegły, kamienia polnego. Teren pałacowy otoczony murem na cokole z kamienia polnego. Wokół pałacu były ogrody pełne posągów, fontann, egzotycznych krzewów, ptaszarnie, altany, oswojone sarny i jelenie.

                                                           ***

    Hulaszczy tryb życia Ernesta von Gelhorna i niedołężne rządzenie jego następców sprawiły, że dobra pieszyckie objęto licytacją. Nabył je Bernard von Mohrenthal, wzbogacony kupiec z Jeleniej Góry. Założył on tam konkurencyjną dla Cechu Płócienników i sukienników manufakturę tkacką. W oparciu o werbowanych ze wsi tzw. „wolnych tkaczy”, rozwinął na dużą skalę produkcję płótna lnianego, które eksportował przez własne agendy na rynki Rosji, Włoch, Anglii. Walka konkurencyjna doprowadziła jednak jego przedsiębiorstwo do bankructwa, a sam Mohrenthal zmarł w 1717 r. w więzieniu. Od 1718 r. dobra pieszyckie znalazły się w rękach grafa E. von Promitza tytularnego ministra króla polskiego i elektora saskiego Augusta Mocnego. Rozbudowana przez niego manufaktura zatrudniała sprowadzonych z Saksonii tkaczy, którzy produkowali doskonałe tkaniny, dostarczając je m.in. także na rynek polski.

    Wojny śląskie i śmierć Promitza przyniosły w drugiej połowie XVIII w. kryzys, co przyczyniło się do znacznego bezrobocia wśród tkaczy. Drożała żywność, zarobki robotników spadały, szerzył się głód i nędza. Zaczęły się częste bunty przeciwko fabrykantów. W 1844 roku miał miejsce największy strajk tkaczy pieszyckich. Rozwścieczony, głodny tłum zniszczył krosna fabryczne, podpalił domy fabrykantów, a następnie kilkusetosobowa grupa udała się do pobliskiej wsi Bielawy. Bielawscy tkacze solidaryzowali się z pieszyckimi i razem wspólnymi siłami zniszczyli fabryki bielawskich fabrykantów. Strajk został krwawo zdławiony przez wojsko przybyłe z pobliskiego garnizonu w Świdnicy.

    Echa strajku pieszyckich tkaczy dość mocno zostały zaakcentowane w literaturze niemieckiej. Heinrich Heine Nafisa  wiersz  pt. „Tkacze śląscy” ( Die Schleischen Weber, 1844r.). Gerhart Hauptmann  napisał dramat pt. „Tkacze“ ( Die Weber 1892r.), jest on jednym z najwcześniejszych sztuk o losach proletariatu niemieckiego. Bohaterem sztuki nie jest jednostka lecz lud, wyzyskiwany i uciskany, żyjący w strasznej biedzie. Nędza rodzi sprzeciw. Na utwór zwrócił uwagę Lenin i spowodował jego przekład na rosyjski. O nędzy pieszyckich tkaczy nazywając ich tkaczami śląskimi Karol Marx w swoich przemówieniach i pismach m.in. w „Nowej Gazety Reńskiej”

                                                                         ***

    W 20 lat po zakończeniu działań wojennych (Pieszyce zostały wyzwolone spod panowania niemieckiego 9 maja 1945 roku przez wojska sowieckie pod dowództwem gen. płk. Iwana Karawnikowa) pałac – chluba Sudetów był już w ruinie. W dużym stopniu zniszczyła go Armia Czerwona. To ona wszystko co się dało podnieść, wynieść, załadować na wagony towarowe, wysyłała na wschód. Dalszego spustoszenia dokonała ludność napływowa z Kresów, a najwięcej tzw. szabrownicy z centralnej Polski oraz krakowskiego, którzy wszystko szabrowali i powracali w swoje strony.

    Powojenne dzieje Pieszyc to dalsze kontynuowanie tradycji tkackich i przemysłu zbrojeniowego, czyli tego  wszystkiego co już było przed wojną. Jedynym wyjątkiem było rozpoczęcie w 1970 roku  budowy nowej fabryki po prawie stronie drogi jak się jedzie z Pieszyc na Rościszów, która została uruchomiona w 1972 roku  pod nazwą Zakłady Tkanin Technicznych „Technotex”.  Pieszycki przemysł włókienniczy skupił się w dziewięciu oddziałach do których przyjechały młode dziewczyny praktycznie z całej Polski, z każdego regionu, z biednych i przeludnionych wsi i miasteczek. W latach 60. zostały one przyłączone do bielawskich zakładów. Powstała jedna dyrekcja pod nazwą Bielawskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego „Bieltex”. W Pieszycach z czasem zamknięto przyzakładową szkołę zawodową. Oddanie Pieszyc pod Bielawę było jak najbardziej złym posunięciem i przyczyniło się do całkowitego zahamowania rozwoju miasteczka, które w połowie lat 60 i 70 „kwitły i tętniły życiem” a liczba mieszkańców miejscowości dochodziła do 13 tysięcy.

    Z Pieszyc wyjechałem w 1981 roku za granicę najpierw do Austrii a później do San Francisco i Kalifornii, przez jakiś czas mieszkałem w Meksyku w miasteczku Ensinada (największy port wojenny marynarki amerykańskiej w Meksyku), a później przeprowadziłem się nad Morzem Corteza wraz z przyjaciółmi z Wrocławia, którzy uczyli na miejscowym uniwersytecie geologii, wulkanologii, etc. W 1989 roku po raz pierwszy z paszportem amerykańskim  wróciłem do Polski, byłem tam przez trzy tygodnie.  Do Pieszyc „wpadłem na pięć dni,  nic się nie zmieniły, a jeśli tak, to na gorsze. Na przykład został wyburzony budynek poniemiecki na ulicy Kopernika 1, w którym mieścił się Zakładowy Dom Kultury „Prządka”, zwany potocznie klubem. W klubie miały siedzibę sekcja sportowo-rekreacyjna oraz kółka amatorskie np. sekcja fotograficzna, wysokogórska, żeglarska, teatrzyk dziecięcy, kabaret „Czwartek” (byłem instruktorem kabaretu i teatrzyku), biblioteka zakładowa z 10 000 tomów. Czytelnia, która służyła jako sala wystawowa malarstwa, rzeźby, fotografii oraz wielka sala widowiskowo-teatralna (nieczynna od wielu lat). Ponadto zamknięto restauracje. Młodzież ucieka do innych miast lub nawet za granicę. Od 1945 roku wybudowano około 20 budynków  tzn. osiedle na ulicy Ogrodowej za Domem Dziecka, która jest największą  nową ulicą powstałą od zakończenia wojny. Pamiętam ją jako drogę polną pełną, dziur, kałuż i piachu po kolana, nią dzieci szły do nowo powstałej szkoły tzw. tysiąclatki.

Pieszyce jako wioska/osada włókiennicza została założona wzdłuż potoku wypływającego z Gór Sowich, po oby stronach potoku wybudowano domy, które zostały dosłownie „wciśnięte” pomiędzy drogę biegnącą wzdłuż potoku. Dlatego działki na których zostały wybudowane są bardzo małe o 4 do 10 arów a mieszkania w tych domach przeważnie składały się z dwóch lub trzech pomieszczeń od 30 do 55 metrów kwadratowych. Większość z ich  wybudowana na ulicy Świdnickiej, Kościuszki, Kopernika, Zamkowej, Nabrzeżnej oraz Mickiewicza ma ponad sto lat, bo powstały  na przełomie XIX i XX wieku, ale można jeszcze znaleźć i domy na tych ulicach mających ponad dwieście lat.

Chicago, 2001r.

ps

Jednak Pieszyce może nie z  dnia na dzień, czy roku na rok, ale z dekady na dekadę ładnieją, jest to bardzo wolny proces, ale w żółwim tempie idziemy do przodu.  Mamy coraz mniej  domów zaniedbanych, odrapanych, z spadającymi tynkami i pourywanymi rynnami, powstają nowe ulice,  domy a nawet osiedla domków jednorodzinnych.

Cmentarz parafialny

Pw. św. Antoniego w Pieszycach

kościół neogotycki czujny na palcach

stanął jak mały chłopiec chcący być wyższym

pośród ku pól buraczanych w bezruchu

kolcami wież celując w niebo

ewangelików i katolików

służąc wiernie wiernym -

kościół niewiejski i niemiejski

niesłynący z bogatej kolekcji dzieł sztuki

ani jako miejsce wiecznego spoczynku

sławnych bogatych zasłużonych

tuż za nim cmentarz na plecach się rozłożył

z twarzą rumianą od sowio górskiego słońca -

mieszkańcy miasteczka grzecznie jak warzywa

w ogrodzie życia cicho kładą się od pokoleń

jeden obok drugiego w grządkach –

cmentarz ten w pieszyckiej przestrzeni publicznej

miejsce w którym mieszkańcy mogą się ze sobą spotkać

by porozmawiać o świecie o rzeczywistości

za pomocą różnych języków: filozoficznego

politycznego sportowego ekonomicznego

czy religijnego

dla nas jest najlepszy język poezji

ale biedni nim nie mówią, to język arystokratów

o sile magnezu co kości umarłych w okolicy

zbiera niczym stare żelastwo

zanim duszę porwą siły diabelskie

lub anielskie w drogę planetarną

mlecznych krów -

gdybyśmy się mylili ale się nie mylimy cmentarz jest

ulubionym miejscem centralnym punktem

miasteczka jak kotwica mocno wbita w ziemię

kości nóg rąk żeber zębów słów i miłości

mocniejszej od wiatrów sowio górskich

oraz prastarych słowiańskich bóstw

demonów z lasów dębowo-bukowych

Jan Grodecki*

1932- 1956

Adres zamieszkania nieznany

Nazwisko twoje było wymianie w gazetach

codziennych jako zdrajcy a ci co cię skazali

drwili z niego na wszelkie sposoby wbijając

cię na haczyk ideologii jako przynętę dla

 tych chudych ryb co by chciały robić karierę

inni widzieli cię na krzyżu jako ofiarę systemu

i teraz ponad  sześćdziesiąt lat później niewiele

wiemy o tobie poza tym co jest napisane

na tabliczce przybitej do krzyża, a ona opowiada-

harcerz podziemnej organizacji świat swój

piątej i szóstej dekady  dwudziestego wieku przeżywał

tak ja miliony pod dyktaturą takich tam różnych

Stalinów i Bierutów

sędziów komunistycznych czyli historii którą

mało kto lubi i rozumie która jest jak tkanką

ludzką niezwykle cenną informacją -

więcej mówi o tym czym żył przez

powojenną dekadą

niż materiały z archiwum IPN

w świetle których okazał się jako

jeden z niewielu ale dla nas jedyny

bo oddał to co miał najcenniejsze

* Wojskowy Sąd Rejonowy, któremu przewodniczył kpt. Stanisław Romanek, ogłosił wyrok na siedmiu pieszyckich harcerzach za przynależność do „związku zbrodniczego”, jakim według stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości była HARCERSKA ORGANIZACJA PODZIEMNA. O tej organizacji w jej członkach pisałem dużo więcej i obszerniej w książce pt „Legenda o poszukiwaniu ojczyzny” wydanej w 2001 roku. Informacje z procesu otrzymałem od pana Józefa Wiśnickiego, który był kolegę braci Ostrowskich, razem chodzili do szkoły, który był na tym procesie.  Także jego rodzina sąsiadowała z Państwem Ostrowskich w latach 1945-1950 w Pieszycach. Józef w połowie lat 70 uciekł na Zachód najpierw do RFN, a później do Nowego Yorku.

 Pieszycki harcerz Jan Grodecki nie doczekał rehabilitacji, zginął w kopalni Jaworzno. Jego pogrzeb odbył się 3 lutego 1956 r. w kościele pw. św. Antoniego w Pieszycach. Został pochowany na cmentarzu parafialnym.

 

Władysława Paulina Lizakowska

1881-1965

ul. Kościuszki 8

bała się radia szatan w nim siedział

i gadał do ludzi bała się fabrycznych

kominów dym z nich truł pana Jezusa

urodziła się w XIX wieku i on mocno

trzymał ją w swych ramionach

żyła pod jego urokiem świeżością

nawet czystością – jeśli spojrzę na nią

po prawie stu pięćdziesięciu latach od jej narodzin -

nie bała się uciążliwej ludzkiej miłości

mówiła do nas o zwykłych sprawach

zwykłym słowem nie znała rzeczy

niezwykłych przypadkowych i zbytecznych

mimo monotonii życia wspominam ją barwnie -

moja babcia wyjmująca drzazgę z palca

wtulony w nią popłakuję

jej wielkie czerwone oczy

płonących spojówek żarówek baliśmy się

ich jak ognia dobroć jej o smaku śliwek węgierek

miłość o smaku powideł z nich

pestki wypluwała z taką gracją jak słowa

ona zasuszona śliwka w wąskiej trumnie

sosnowej łodzi czeka na Charona w środku lata

powieką nie porusza cisza utopiona

w garnkach po powidłach butlach

na wino cisza grobowa w pokoju

brzęczenie much

 

Władysława Paulina Lizakowska

1881-1965

ul. Kościuszki 8

Babka Paulina

Gdy miała trzy lub cztery latka

spała na piecu

pewnego dnia znalazła na nim suszące się

wielkie buciory swojego ojca

sto diabłów rogatych podkusiło ją

aby napchała do nich marmolady.

 

Lubiłem ją nigdy się nie uskarżała

nigdy mnie nie zawiodła

nigdy nie szukała ideałów w życiu.

 

Przeżyła dwie wojny światowe

epidemię tyfusu (dziadek nie przeżył)

cesarzy Rosji, Austrii, Niemiec

(którzy nawet zza grobu wciskają

nogę pomiędzy drzwi granic państw ościennych)

ileż to razy jej wyblakłe oczy oglądały

podłość, chciwość ludzką.

 

Ileż to razy jej ręce (przypominające wiosła)

pokazywały sikorkę za oknem

krajały chleb, przewijały niemowlę

ubierały nieboszczyka, robiły znak krzyża nad trumną

ileż to razy jej usta objaśniały

największe tajemnice (robienia konfitur czereśniowych)

rozwiązywały największe zagadki

(wyprasować spodnie z jednym tylko kantem)

powierzały największe sekrety

(co dostaną od rodziców pod choinkę).

 

Gdy urodziłem się ona miała około 70.

rozumiałem ją gdy wykipiało jej mleko

rozumiałem ją gdy nerwowo szukała

różańca, torebki, chusty, laski.

 

Lubiłem słuchać jej opowieści

dyrdymały kacabały fanaberie

och Boże jak ją kochałem

jej wspaniały humor, błyskotliwe odpowiedzi.

 

Była najmądrzejsza na świecie

chociaż nigdy nie nauczyła się pisać ani czytać

och Boże jak ona mnie kochała

chociaż nigdy tego słowa nie powiedziała.

 

Pokochać kogoś to znaczy huśtać go na kolanie,

Śpiewać

„krakowiaczek jeden miał koników siedem

pojechał na wojnę został mu się jeden,

siedem lat wojował, szabli nie wyjmował

szabla zardzewiała wojny nie widziała”

 

Pokochać kogoś to znaczy zasznurować jego but

pogłaskać po głowie, podrapać po plecach

pozwolić wysmarkać się w koniec fartucha.

 

Pamiętam ją po 25 latach

mała zasuszona śliwka (tak wyglądała)

stoję przy oknie,  kot lucyper śpi na jej łóżku

czekamy na nią – wreszcie się pojawia    

w lewej ręce torebka w prawej laska

wraca z kościoła.

 

Zamykam oczy widzę ją

nie tak dawno temu

wczoraj – 100 lat temu

wdrapuje się na piec jak kot.

 

San Francisco 1988

 

Jadwiga Lizakowska z domu Naporska

1932-1970

Kościuszki 8

Śmierć przychodzi o wschodzie słońca

wschód słońca jest domem śmierci.

Moja matka umarła (na atak serca)

w niedzielę

31 maja 1970 roku mając lat 37

nigdy jej tego nie wybaczę.

 

Wiem to nie był jej pomysł

wiem śmierć ją namówiła.

 

Nikt nie umierałby na progu lata –

kwiaty czereśni, pomidorów, ogórków

zawiązują się w beciki.

 

Obudzone ze snu zimowego

nożyce, naparstki, igły, nici

idą na bój

tnąc, zszywając, rozpruwając,

podcinając lub popuszczając zakładki

sukienek, bluzek, żakietów.

 

Wstążki, tasiemki, koronki,

szpilki, agrafki, zapinki

nigdy z taką uwagą nie były traktowane

o litość proszą jęczące maszyny do szycia.

 

Śmierć przechytrzyła życie

wiem co powiedziała do mojej matki

nie bój się śmierci moja miła

nie zrobię ci nic przykrego

nic bolesnego

nic nadzwyczajnego

otwórz oczy szeroko –

szerzej aż zobaczysz

Pilicę, sulejowskie piaski, obłoki

drewniany dom a pod oknami piwonie

płot dziurawy, gęsi i barany

ja położę kres twym zmartwieniom

nawet więcej, więcej dla ciebie zrobię.

 

dostaniesz nowe buty i torebkę

aksamitną wstążkę do włosów

nową sukienkę, bluzkę, pończochy

uszminkuję ci usta, podmaluję oczy

obiecuję ci, że po śmierci będziesz wesoła,

jak nigdy za życia –

nie miałaś czasu dla siebie przedtem

teraz będzie zupełnie inaczej…

tylko kilka uderzeń młotka

przybije ciszę

 

San Francisco 1987

 

Zenon Jaszczyczyn*

1957 - 1978

ul. Kościuszki 14

 

A jajaj a jajaj śmieszny Zenek wpadł pod śmieszny

samochód rozbił go jak butelkę z oranżadą

Bóg przez słonkę kropla po kropli zebrał go

nie było w nim szaleństwa, dowcipu tak

wysoko cenionego w Pieszycach

wypał z ramy życia jak obrazek

poniemiecki na złość rodzicom

szarość pieszycką  ubarwił pięknym pogrzebem

z kwiatami orkiestrą wieńcami

orszak żałobny szedł środkiem miasteczka

każdy schodził mu z drogi przez szacunek

albo ze strachu jak przed  śmiercią

kiedyś po latach idąc ulicą nowojorską

zobaczyłem twoją twarz, kręcone włosy

roześmiane oczy i przypomniałem sobie

wiersze sprzed czterdziestu lat napisany

w dniu twojego pogrzebu

życie nie ma dla mnie znaczenia

człowiek je po to aby żyć

i choć mam lat dwadzieścia jeden

i życie dopiero co rozpocznę

w ciemnej mogile spocznę

trumna w słońcu lata błyszczy

kolegów niosą ją ramiona

Zenek czy ty szukałeś drogi

co od wieków jest zrobiona?

 

  • Wpadł pod auto na przejściu dla pieszych tuż obok swojego domu

Ewa Jando*

1958- 1986

ul. Kopernika 39

wynajęła sobie życie na krótko

jak mieszkanie jednopokojowe

z myślą o szybkiej przeprowadzce

do innego słonecznego

wyprowadziła się po

dwudziestu ośmiu latach -

 

czy wiedziałaś że życie to ładne

krótkie słowo ma tylko dwie sylaby

chciałaś żyć oddychać pełną piersią -

 

miała je ładne tak ładne że

chłopaki chcieli mieć z tobą

córkę lub syna chodzili z dymiącymi

głowami oczami tak jasnymi

jak nowo narodzone gwiazdy

 

kwiaty na twym grobie pachną

radością przychodzę na twój grób

jak człowiek który czegoś szuka

któremu ich zapach miesza zmysły

jak kwitnące drzewa czereśniowe

całe w bieli obficie owocujące

gałęzie uginają się pod owocem

 

nikomu by nie przyszło do głowy

ściąć takie drzewo i spali je ogrzewając

ciało nawet w największe mrozy

 

* Zginęła w wypadku samochodowym

 

Pani Selwowa

Mickiewicza 3

Data nieznana

stara kobieta zamiata

podwórze swojego gospodarstwa

każdym mięśnie twarzy

podnosi ziarnko kurzu

znałem ją przed laty

była moją sąsiadką

miała najlepsze krowy w okolicy

ludzie chętnie kupowali u niej mleko

 

pracowita była jak pszczółka

piękna jak anioł

dziś przygarbiona, wpół

Stanisław Szczypka

1939 – 1991

ul. Kopernika 2

J'ai caché

 

Stasiu nie był orłem ani kosmonautą

był góralem i muzykiem saksofonistą

grał też na klarnecie jego popisowy

numer Petite Fleur skomponowany

przez Sidney’a Becheta –

 

Mieux que partout ailleurs

Stasiu był wielkości małego kwiatka

- czarnego krokusa - wyrósł pod wielką sową

jego serce znało milion melodii i dźwięków

jego wątroba znała milion litrów alkoholi

jego roześmiana twarz miała naszą całą miłość

 

Au jardin de mon cœur

 

kwiat który zakwitł na górskiej glebie

w świetle deszczu kropel promieni słońca

wczesną wiosną zwinięty w kłębek

stał się dźwiękiem niespotykanym

ani wśród pszczół ani wśród os

 

Une petite fleur

 

Władysław Borkowski

1926-1998

Kopernika 5

On jeden do mnie mówił Adaśko

 pracowaliśmy w galwanizerni

była końcówka lat 70 i Gierek i partia

gubili ostatnie zęby komunizmu

on członek PZPR siadał w korytarzu

już o  godzinie 13 i mył nogi

bardzo powoli i dokładnie wycierał je w ręcznik

gdy reszta pracowała do 14

swoim zachowaniem zatruwał umysł

pana  kierownika Stanisława Posełki ten

dostawał białej gorączki chociaż też był członkiem

PZPR 

demoralizował pracowników galwanizerni

Pan Władek był pierwszym człowiekiem

którego osobiście znałem a który publicznie

powiedział, że jest ateistą chociaż mieszkał

na wprost kościoła i nie było nikogo w całej osadzie

co miałby bliżej na niedzielną mszę

poza tym prywatnie był czarującym człowiekiem

o niespotykanym poczuciu humoru

mistrzem w rozwiązywaniu

krzyżówek i pisania listów

pisał do mnie w San Francisco o Pieszycach

co się u nas dzieje i jak ludzie żyją

kto dostał od życia po łbie a kogo

życie głaszcze po plecach

pisał o kwitnących sadach czereśniowych

pisał o wszystkim i umiał pisać, jego

ładnie adresowane koperty z pieczątką

urzędu pocztowego w Pieszycach

to magia patrzyłem na nie nad oceanem

i na  mewy Pacyfiku

 

teraz po 30 latach  jego listy

leżą obok listów Tadzia Tutaka

też członka PZPR i drugiego ateisty piszącego

o pieszyckiej młodzieży dewastującej przystanki

autobusowe na ulicy ogrodowej czytałem ich listy

patrząc na foki wylegujące się na skale

obok Golden Gate Bridge szukając smaku czereśni

siedząc pod eukaliptusem

 

Ryszard Piech *

1950-2002

ul. Kościuszki 16

 

tak naprawdę to był kominiarzem

jeździł na motorowerze

nazywano go komandosem

był też marynarzem naszych ulic

były dni gdy na chwiejnych nogach

miotany burzą wysoko procentową

przemierzał pokłady ulic Kościuszki

Kopernika Mickiewicza sanatoryjnej

czasem się potykał na placu zamkowym

czasem gwiazda podała mu rękę

czasem twardy bruk porysował twarz

 

gdy zapiał czerwony kur rzucił się na niego

jak prawdziwy komandos

z gołymi rękami rękawy podkasał

z pasją za nic miał czerwone iskry

na policzkach łykał czarny dym niczym

zakąski ze śledzia po każdej setce

gdyby mu serce nie stanęło dęba

uratowałby dzieciaki

do tej pory słychać głos

dziecko dziecko tam jest

jeszcze jedno dziecko

 

nie miał twarzy anioła

gdyby przeżył na własnych

błędach uczyłby wnuki

o co zabiegać w życiu a czego unikać

byłby żywym bohaterem jedzącym

golonkę z kiszonkę kapustą

z setką czystej na boku


Umarł na atak serce podczas ratowania ludzi z pożaru domu przy Kościuszki 10

Waldemar Wróblewski*

1959 – 2005

ul.  Kopernika 114

Ciągle w biegu jak polny pieszycki słowik

z pól i łąk wokół  Wielkiej Sowy

w stronę Kamionek -

nie był jednak śpiewakiem polny a kompozytorem

filmowym człowiek – orkiestra

ten co układa dźwięki

żył według klucza wiolinowego

siadał zamykał oczy i widział białą pięciolinię

muzyka była w powietrzu

zarzucał sieć  pięciolinii myśli i łapał ją

ściągał na papier nutowy

koncerty przedstawienia teatralne

symfonie opery reklamy dla telewizji

jego śmierć opowiada o jego pracy

nie słowem ale nutą nuta po nucie

dźwięk po dźwięku naładowany energetycznie

rytmem tempem partie wokalne rozpisywane

przy fortepianie żonglowanie nutą

dźwiękami o określonej wysokości,

dźwięki o nieokreślonej wysokości

efekty akustyczne (stuku, szmeru, szumu, świstu)

Waldemarze (cygan Colombo diabeł

dla przyjaciół) tak bardzo mam ciebie brakuje

 

jego ostatnim utworem była niedokończona

opera o świętej Wilgefortis

przedstawianej jako ukrzyżowanej kobiecie

z brodą córce króla Luzytanii -

Waldemarze do dzieciństwa wraca twoja myśl

tak bardzo chciałbyś w Górach Sowich być

niech wspomnienie o tobie szumi w bukach

i sosnach

niech wiatr szepcze ze każdy dzień twój

z nami to był skarb

 

  • Wspaniały muzyk i kompozytor, wpadł pod tramwaj we Wrocławiu w październiku 2005r.-

 

Stefania Diduszko

1938 – 2006

ul. Kościuszki 18

 

kartka z kalendarza codzienności

zerwana brutalną ręką śmierci

liść z drzewa życia

zerwany przez zimny wiatr

 

opisem jej życia jest płochliwa sarna

o szklanych oczach lub

porównanie do szaraka pod miedzą -

szarość dni rozrasta się do wielkości

stołu nad którym w oparach zupy

widać moją bladą twarz -

milcząca jak nie włączony laptop

 

mgła - taką mgłę łatwo rozwieje wiatr

wspomnienia nie należą już do mnie

urywają się schody po których

moja pamięć chodzi

 

Stefka bardzo ją lubiłem -

dobra kobieta - zachwalała wodę

źródło życia sama piła wino ukradkiem

czyste powietrze brakowało jej tlenu

na wszystko miała czas lekceważyła

go i szpitale i ściany szpitalne których

się na krótko przed śmiercią chwytała

jakby macając nie będąc pewną czy

jeszcze istnieje

Marek Duszek

1956-2008

ul. Kościuszki 10

 

położył się w łóżku dziadków

ogrzanym ciepłem ich ciał

przyjęli cię chętnie

 

położył się w grobie dziadków

ogrzanym ciepłem ich kości

przyjęli cię niechętnie

 

słyszę twoje wołanie spod

pierzyny kamieni

koca gliniastej ziemi

 

boiska ubitego naszymi stopami

twardszego od betonu

kopaliśmy piłkę ciężką

wypełnioną powietrzem

 

zarosło trawą boisko badylami na

dwa metry wysokimi

byle wróbel byle wrona

może na nim dzisiaj buszować

mysz zbierać trawę na swe gniazdo

 

ty siła napędowa podwórka

zorro ryszard szurkowski jerzy kulej

włodek lubański hrabia monte christo

 

łowcy trzmieli motyli karasi i kijanek

hodowcy gołębi rybek akwariowych

zbieracze starych monet znaczków pocztówek

kurzu pleśni zwykłej dziecięcej paplaniny

 

pierwszy z naszego podwórka stawiłeś się

przed św Piotrem raportując mu z kim

wyrywałeś skrzydła muchom nogi pająkom

a on popatrzył na ciebie jak na rwący potok

dzień w którym umarłeś umarło milion

dwieście tysięcy ludzi, w tym

sto dwudziestu dwóch księży

sześciu biskupów i jeden kardynał

padał deszcz, ale ty tylko jeden

szedłeś do nieba nie omijać żadnej kałuży

 

Ryszard Półchłopek

1949-2011

Plac Zamkowy 2/4

 

Do dzisiaj nie wiemy kim był

trochę w nim było diabła

za młodości a na starość

anioł w nim zamieszkał

przez wiele lat pił i grzeszył

by później pomagać tym

co piją i grzeszą tą techniką

dobro – zło – zło dobro

posługiwał się całe życie

technika osłabiana życia

technika wzmacniania życia

cel był dobrze widoczny

zrobić miejsce dla dobra

usunąć zło sam starał się być

cieniem ze wskazaniem na to

że lubił rzucać się w oczy

pierwsza część życia bez planu

i druga część życia z planem i mocnym

postanowieniem – mapa zajęć

pragnienie dokonania czegoś

miał dobre intencje dlatego wielu

podejrzewało go zza kulis codzienności

że kreuje się na kogoś kim nie był

choć w tym co robił był postacią

drugoplanową odrywał pierwszorzędną rolę

spełniał się i nie ma sensu nurkować

w głąb sensu tego co robił

jego głos w chórze głosów był niesłyszalny

jego ramię w armii ramion było słabe

na pozór nic nie robił rozdawał chleb

otrzymany z piekarni udostępnił prysznic

tym co chcieli się wykąpać

na pozór proste rzeczy ale robił więcej

niż inni zajmując się tymi sprawami

chciał się przypodobać ludziom i

Panu Bogu

 

Henryk Kwiatkowski*

1939-2011

Zamkowa i Kościuszki

 

Pan od historii starożytnego świata

tworzył lokalną historię (nie wiadomo

kiedy i jak się w niej zakochał) każdy kolejny

dzień data rok jak liście wielkiego drzewa

oplatały jego pień codzienności

z  korzeniami sięgającymi bardzo głęboko -

on był tym jednym z nielicznych

noszący klucz do przeszłości

do ogrodu pamięci do którego wpuszczał

tych co szukali swojej tożsamości w wielkim

świecie szeroko otwartych drzwi

z klamką odlaną z brązu na kształt

łapy lwa z pazurami –

narody małe gdzie im do lwów i brązu

mało rozumieją i nie stać ich nawet na

żelazo, co najwyżej patyki i glinę

a światła ich ognisk na pastwiskach

czy pod lasem nie mogą równać się

z tymi co tworzą historię, piszą ją -

Pan od historii nie powie  dlaczego

żyjemy tu lub tam i dlaczego właśnie

żyjemy tutaj w miasteczku z oknami

skierowanymi na Góry Sowie

gdy serca wielu jak stary śpiewak

ze spalonego teatru wybiega na scenę

otwiera usta

  • Henryk Kwiatkowski, przybył wraz z rodzicami po II wojnie światowej do Pieszyc z terenu województwa kieleckiego. Przez wiele lat uczył historii w pieszyckiej podstawówce czwórce, a po otrzymaniu mieszkania w 1972 roku w Dzierżoniowie tam się przeprowadził wraz z nowo poślubioną żoną. Z wykształcenia historyk, regionalista, z którego książek pełnymi garściami w tej pracy korzystamy.Miłośnik Ziemi Dzierżoniowskiej, a także współzałożyciel Towarzystwa Miłośników Dzierżoniowa, które powstało w styczniu 1979 roku i prężnie działa do dzisiaj.

Eugeniusz Majchrzyk

1955 – 2012

ul. Kościuszki 10

Młodszy brat Jana za którym pojechał

do Zabrza do pracy na  KWK Makoszowy

a za nim ja też wyjechałem do Zabrza –

mój pierwszy oficjalny zazdrośnik

był pierwszym czytelnikiem moich wierszy

które nieopatrznie mu pokazałem

pewnego pieszyckiego lata w 1975 roku

wierzyłem mu i w moich oczach

był czysty i niewinny niezdolny

do jakiegokolwiek świństwa

rozmawiałem z nim swobodnie tak

jakbym rozmawiał sam ze sobą

on nigdy wierszy nie pisał

nigdy wierszy nie czytał

zaufałem mu był dla mnie życzliwy

i dobry –

napisał do mnie list i wysłał go bez znaczka

listonoszka Wanda chciała abym zapłacił

za znaczek ale odmówiłem wtedy wpadła

w gniew chciała go podrzeć na moich oczach

ze złości zrobiła z niego kulkę papieru

i we mnie rzuciła -

co było w tym liście i skąd wiedziałem

że to od niego chociaż się nie podpisał -

list był gniewny pisany zuchwale

nie pisał o wierszach ale o mnie

jak bardzo nienawidzi  mnie jaki jestem głupi

od początku do końca wielkimi kulfonami

żółta nienawiść koloru żółci zapełniła

kartkę z zeszytu od matematyki

nie wiem na co liczył

każdym słowem obrażał słowo w słowo

czytałem ze zdziwieniem o sobie

jak o kimś mi nieznanym

była to pieśń nienawiści jakaś muza obezwładniła

im kopnęła go w głowę

wszedł w siebie samego tak głęboko jak to

było tylko możliwe uświadomił sobie że

ja poprzez pisanie wierszy mogę być lepszym

piana nieznanej mi zazdrości

ciekła mu z ust i nią pisał że nie jestem poetą

że wstydzi się za mnie i całej rodzinie wstyd przynoszę

głosem z siłą burzy której moje wiersze stanęły

na drodze walił we mnie ile miał sił

ale to był tylko dym ognia nie wykrzesał

który by mnie zniszczył spalił

wpadł w dół mojej poezji i wołał ratunku! ratunku!

 

Bolesław Baraniuk

1950 -2013

ul. Kościuszki 12

narwał jabłek na kompot z sadu

na drugim brzegu potoku- kanału

obraz ten wpadł do mojej studni

pamięci jak jabłko w kompot

 

życie jego potoczyło się kamieniem

a nie na zrywaniu jabłek czy

liczeniu dni do wypłaty - będzie się

panem życia dwa dni po -

niczego od niego nie otrzymałem

on syn chłopów spod Jasła wypędzonych

przez nędzę poruszających się

po Pieszycach jak po krawędzi czasu

 

dzieci słyszały to i owo o dalekim

Podkarpaciu, Centralnej Polsce

o drewnianym królewskim jabłku

kornik w nim śpi a imię twe staromodne

Bolesław, Bolek mały masz pilotek

wszystko to co najciekawsze to wydarzyło

się na początku jego życia (śmieszne)

gdy mruganie powiekami było siostrą

zdziwienia

później tylko nuda proza życia praca

rodzina rzeczywistość przeplata się z fikcją

Józefa Redzik

1934 – 2016

ul. Kościuszki 18

Była siekierą naszych radości kopania piłki

strażniczka skopanej dwu akrowej działki

pomidorów ogórków rządków marchewki i cebuli

często chciała zabrać nam piłkę

gdy ta niczym kamień z nieba

spadała na jej ogródek

a my z nogami cięższymi od jej lamentów

i narzekam tratowaliśmy jej marzenia o

własnych plonach a jej przekleństwa rzecane

na nas nie miały mocy uratowania życia

zadeptanych warzyw

ale czyja to była wina że miała ogródek

warzywny przy boisku i bramkę wprost

na grządki z sałatą  - takie rzeczy nie powinny

mieć miejsca we współczesnym świecie

a jednak zdarzały się gdy

dojrzewały warzywa i gdy trzeba

było je zebrać to nie była nasza wina

ale piłki --- głupia piłka nie wiedziała

gdzie ma spaś jej lot było łatwo przewidzieć

w powietrzu było słychać jeden oddech

„och nie” ---

po piłkę szedł ten co ją tam kopnął

z miną lokaja doręczającego

złą wiadomość

Kazimierz Kacperski

1939-2018

Ogrodowa 98

Miałem okazję występować z nim na scenie

jako jeden z kilku tysięcy osób-

na kilka miesięcy przed śmiercią

zaprosił mnie do swojego mieszkania

pokazał nową kupioną kilku tomową

encyklopedię a w rozmowie o swoich

planach jednak to nie on miał ostatnie słowo-

on emigrant z łódzkiego trafił tutaj

jako młody chłopak z duszą na ramieniu

i muzyką w głowie

grał ją i na weselach i na pogrzebach

uroczystościach partyjnych i sportowych

powołaniem muzyka jest grać -

na nagrobku bliscy napisali mu

Bóg widzi czas ucieka,

śmierć goni, wieczność czeka.

nie wiemy czy jego życie układało

się jak gra prosto z nut

ale lubił nuty i za muzyką szedłby

na boso jak ten Janko z lektur

szkolnych ale on był Kaziem

i wszędzie było muzyki

tam gdzie on był z tego wniosek

że ubyło nam sporo muzyki wraz

z jego śmiercią ale nam tutaj w

Pieszycach nigdy nie było do śmiechu

ale tańczyliśmy jak nam muzyka zagrała

ale to jeszcze nie powód aby się nie napić

za zdrowie orkiestry grającej w parku

pod lipami mającymi ponad trzysta lat

która  jak widać jest łaskawsza dla drzew

niż ludzi a muzykantów w szczególności

 

Kazimierz Wondraszek

1934-2018

Kościuszki 18

Zapłacił za nagrobek i wykopanie grobu

na kilka lat przed śmiercią, chociaż w życiu

wcale taki nie był dokładny i przewidujący -

to starość nauczycielka nauczyła go dbać o siebie

a kostucha ostrzem kosy wygładziła mu charakter

- za młodu szalał po Pieszycach jak nocna nawałnica

walił pięścią w drzwi melin aż futryny jęczały

 dobrze po północy kiedy sen jest głębszy od grobu

sił miał dosyć i w przypływie złości dusił

jedną ręką byki które stanęły mu na drodze

żona nie miała z nim łatwego życia, ale swoje

legowisko kazał wykopać kilka grobów

od jej ot tak aby mieć ją blisko siebie i na oku

ponad pięćdziesiąt lat go znałem i przez cały

ten czas mieszkał w tym samym mieszkaniu

mocno zakorzeniony jak cmentarna lipa w

alei pomiędzy grobami, tak lubił wieczory

literackie z kieliszkiem w ręku lub starą często

rozpadającą się książką, sporo czytał był

właścicielem wielu ciekawych myśli raz po

pijaku powiedział mi w tajemnicy że jest moim

ojcem ubawił mnie bardzo i tak samo te wyznanie

potraktowałem jak opowieść o stary Jakubowiczu 

co to w młodości pytał się swoich nóg;

nóżki co chcecie butki czy wódki?

wódki!!! wódki!!! odpowiadały nóżki