Solidarni w Piławie Górnej

wtorek, 10.11.2020 10:00 1498 2

O początkach ruchu w Piławskich Zakładach Kamienia Budowlanego „Kambud” opowiada Andrzej Fafek.

My słuchamy, nas podsłuchują

Pracowałem wtedy w dziale inwestycji. Kiedy w sierpniu 1980 roku rozpoczęły się strajki, szukaliśmy informacji, gdzie w Polsce powstały już komitety strajkowe robotników. Gdy zaczęły się manifestacje, większość z nas słuchała „Radia Wolna Europa”. W tamtym czasie to było jedyne wiarygodne źródło wiedzy o sytuacji w kraju. Z początku nie myślałem, żeby wstąpić w jakiekolwiek struktury. Pewnego dnia przyszli do mnie pracownicy produkcji Marek MarczukAndrzej Majewski. Zapytali - Dlaczego nic nie robimy, żeby poprzeć strajki w Gdańsku? Później przyłączył się do nas Julian Maniecki, bardzo mądry człowiek, z którym często dyskutowaliśmy o nowym ruchu. Postanowiliśmy, że Komitet Zakładowy Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” musi powstać również w Piławskich Zakładach Kamienia Budowlanego. Należało się zarejestrować we Wrocławiu, gdzie działał już komitet założycielski na Dolny Śląsk. Wyrobiliśmy pieczątki i złożyliśmy deklaracje. O zaistniałych zmianach strukturalnych pisemnie powiadomiliśmy dyrekcję „Kambudu”, która wydzieliła nam osobny pokój w zakładzie. Musieliśmy uważać, bo nie każdy podzielał nasze poglądy. Niektórzy jawnie nas podsłuchiwali.

Dyrektor na taczce?

W tym czasie trwały już strajki w wielu fabrykach Dolnego Śląska. Pierwszy Międzyzakładowy Komitet Strajkowy powstał w zajezdni autobusowej na ulicy Grabiszyńskiej we Wrocławiu. Nie przystąpiliśmy do strajku, ale oflagowaliśmy „Kambud” w imię jedności ze strajkującymi. Zbieraliśmy też składki. Nie zamierzaliśmy wywozić dyrektora na taczce. Najważniejsze było poparcie NSZZ „Solidarność” i żeby wszystko odbyło się możliwie bezkonfliktowo. W szeregi zakładowej organizacji wstąpiła większość pracowników z załogi, liczącej blisko 450 osób. Wyższe szczeble zarządu i członkowie PZPR bali się przystąpić do związku niezależnego od komunistów, bo takie zaangażowanie mogłoby się skończyć zwolnieniem dyscyplinarnym. Związki powstawały też w innych zakładach w Piławie Górnej, jak „Bobo” czy „Nowar”, a w Dzierżoniowie powołano komitet koordynacyjny.

                                                                  Andrzej Fafek

Zamówienie

Zwrócił się do nas komitet budowy pomnika stoczniowców poległych w Gdyni w 1970 roku. Chcieli zamówić elementy kamienne do budowy monumentu. Dostawę ze Sjenitu Przedborowa zrealizowaliśmy dzięki przyzwoleniu ówczesnego zastępcy dyrektora do spraw technicznych. Bez Kazimierza Chorzępy nie dalibyśmy rady. Przyszedł projekt, a pracę nadzorował kierownik produkcji Ryszard Zawada. Systematycznie wysyłaliśmy elementy. Przyjeżdżali też do nas po odbiór. Poświęcenie pomnika odbyło się 16 grudnia 1981 roku. Dostałem nawet zaproszenie, ale dowiedziałem się o nim po fakcie, bo list przyszedł już w czasie stanu wojennego. Okazało się, że koperta z zaproszeniem i materiałami związkowymi była oklejona znaczkami propagującymi NSSZ „Solidarność”. Panie z poczty zachowały się wobec mnie bardzo porządnie. Wystawiły awizo po odbiór przesyłki.

Afera

Złożyliśmy się na sztandar. Osobiście jeździłem do pań nieopodal Łodzi, które nam go haftowały. Sztandar zawisł w oszklonej gablocie w moim pokoju. Gdy wybuchł stan wojenny, wszystkie przedmioty w gabinecie zostały zaplombowane i nikt nie miał do nich dostępu. Zarząd zrobił inwentaryzację mienia posiadanego przez związek i sporządził pisemny protokół. Musieliśmy coś zrobić ze sztandarem. Podczas wojen i zaborów sztandary były ukrywane i nasz też należało schować przed komunistami. Julian Maniecki zapewnił mnie, że zna ludzi, którzy pomogą go zabezpieczyć. W nocy jeden z pracowników wyjął szybę z drzwi, wszedł do pokoju i wyniósł proporzec. W poniedziałek rano Julian owinął się sztandarem, zacisnął pasem, ubrał kurtkę i wyszedł. Do dziś nikt nie wie, gdzie był przechowywany. Myślę, że komuś go przekazał. Gdy otwarto gabinet, a po sztandarze została tylko pusta gablota, zrobiła się wielka afera. Dostałem wezwanie na milicję i musiałem się tłumaczyć. - Kto wyniósł? A kto otwierał drzwi? - naciskali milicjanci, ale na wszystkie pytania odpowiadałem przecząco. Nic ze mnie nie wydobyli, ponieważ nie wiedziałem, gdzie sztandar jest ukryty. Po pewnym czasie sprawa ucichła. Żyłem trochę w strachu. Miałem kilka problemów, ale tolerowali mnie. Skończył się stan wojenny, a NSZZ Solidarność zdelegalizowano. Jakiś czas później reaktywowano związki, ale dla mnie to już nie było to samo… 

Rozmawiali Arnold Kordasiewicz i Bartosz Piasecki

UM Piława Górna

Przeczytaj komentarze (2)

Komentarze (2)

jerr wtorek, 10.11.2020 12:04
Julian Maniecki, bardzo mądry człowiek??????????????????
wtorek, 10.11.2020 15:43
Julian, nie Janusz.