[FOTO] Ofiara czy wyrachowany morderca?
12 lipca przez Sądem Okręgowym w Świdnicy ruszył proces 24-letniego Dawida P., oskarżonego o zabójstwo i usiłowanie zabójstwa oraz hodowlę marihuany. Do tragedii doszło 25 grudnia ub.r. w Świebodzicach przy ulicy Strzeleckiej. Mężczyźnie grozi dożywocie.
Składowi sędziowskiemu przewodniczy sędzia Mirosław Zieliński. Podczas środowego procesu swoje zeznania złożył oskarżony, matka zabitego Mateusza K., oraz poszkodowany Sebastian K. Przesłuchano także sąsiada mężczyzny. Odtworzono również zapis wizji lokalnej, która miała miejsce dwa dni po zdarzeniu.
Przypomnijmy: 24-letni mieszkaniec Świebodzic, jak twierdził, broniąc się, zadał kilkanaście ciosów nożem 32-latkowi (m.in. w klatkę piersiową, brzuch) i ranił 42-letniego mężczyznę. Wcześniej spożywał z nimi alkohol. Warto wspomnieć też, że w pokoju obok przebywała trzyletnia wówczas córka i konkubina Dawida P. Starszy z mężczyzn został znaleziony przez zespół pogotowia na ulicy, i przetransportowano go do szpitala w Wałbrzychu, gdzie walczył o życie (doznał kilkudziesięciu ciosów nożem, większość w okolicach głowy). 32-letni Mateusz K., o własnych siłach doszedł do szpitala, zdążył wykonać telefon do matki. Ta znalazła go w kałuży krwi, już nieprzytomnego. Niestety na ratunek było już za późno.
Warto wspomnieć, że w marcu sąd uchylił mężczyźnie areszt tymczasowy. Prokuratura zaskarżyła decyzję świdnickiego wymiaru sprawiedliwości a Sąd Apelacyjny we Wrocławiu podczas posiedzenia 6 kwietnia uchylił postanowienie sądu i Dawid P., musiał natychmiast wrócić do aresztu.
Sam oskarżony przed sądem, spokojnie i szczegółowo opisał wydarzenia feralnego dnia, zasłaniając się jednak w niektórych momentach niepamięcią. Zgodnie z przysługującym mu prawem odmówił odpowiadania na pytania prokuratora. 24-latek przyznał się do użycia noża i hodowania marihuany, twierdził jednak, że nie działał z wyrachowaniem i nie chciał zabić Mateusza K., i ciężko ranić jego kolegę Sebastiana K.
- Wcześniej nie znałem Mateusza K. Spotkaliśmy się przypadkowo u kolegi. Tam K., spytał mnie czy to prawda, że hoduję marihuanę w mieszkaniu. Ja trochę podkoloryzowałem i powiedziałem, że owszem, mam kilkanaście krzaków. Po krótkiej rozmowie wyszedłem i zahaczyłem o sklep. Mateusz razem ze swoim kolegą Sebastianem dogonili mnie i stwierdzili, że idą ze mną do mieszkania, aby zobaczyć moje krzaki. U kolegi razem spożywaliśmy alkohol, w moim mieszkaniu zresztą też. Nie pamiętam jak wróciłem do domu. Siedzieliśmy razem w kuchni i wtedy K., zaproponował mi, żebym dla niego handlował narkotykami. Nie chciałem się na to zgodzić. Wtedy Mateusz zaczął mnie bić, okładać pięściami. Cała sytuacja zaczęła robić się nerwowa, włożyłem do kieszeni nóż, tak na wszelki wypadek. Powiedział mi też, że czy to mi się podoba czy nie, zostanę jego żołnierzem, bo Świebodzice należą do niego. Zabrali mi także pieniądze i telefon. Wtedy nie pamiętam jak Sebastian K., znalazł się na mnie, dociskając moją klatkę piersiową w taki sposób, że nie mogłem złapać tchu, chyba straciłem nawet przytomność. Zacząłem na oślep zadawać mu ciosy nożem, wpadłem w jakiś amok. Bałem się o życie córki i dziewczyny. Szarpałem się też z Mateuszem K., ale nie wiem co się z nim stało, nie pamiętam tego. Po wszystkim zabrałem krzaki marihuany i uciekłem na strych. Tam znalazł mnie sąsiad, którego poprosiłem o wezwanie policji, bo zostałem napadnięty - zeznał przed sądem, Dawid P.
Czy oskarżony żałuje tego co zrobił?
- Nie myślałem wtedy logicznie, żałują bardzo, że się tak to skończyło. To wydarzenie załamało mnie. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłem w bójkach, nie miałem żadnych napadów agresji. Kiedy uchylono mi areszt wróciłem normalnie do pracy. Dostałem dużo wsparcia ze strony otoczenia - dodał Dawid P.
- Niewiele wiem w samej sprawie. Tego dnia, późnym wieczorem mój syn Mateusz ok.godz.23.04 zadzwonił do mnie prosząc żebym przyjechała natychmiast pod sklep Mrówka. Niewiele myśląc ubrałam się, wsiadłam w samochód i jak dojechałam, dostrzegłam leżącego w kałuży krwi syna tuż przed bramą szpitalną. Wtedy już był nieprzytomny. Pobiegłam do szpitala, wzywając pomocy. Pielęgniarki i lekarz wzięli Mateusza i posadzili na wózku, zaczęli biegać. Za jakiś czas wyszedł do mnie lekarz i powiedział, że syn nie żyje. Dostałam jakieś środki na uspokojenie, później podeszli do mnie policjanci z pytaniem czy wiem co się stało. Nic nie wiedziałam. Tylko tyle, że moje dziecko nie żyje - mówiła matka zabitego Mateusza.
Mężczyźnie za zabicie 32-letniego Mateusza i usiłowania zabójstwa Sebastiana K., grozi dożywocie.
Do sprawy będziemy wracać.
bj
Przeczytaj komentarze (62)
Komentarze (62)