Hieronim Fabiś: Z muzyką przez życie
Nauczyciel z powołania, wieloletni radny, społecznik. Zapisał wiele cennych kart w historii gminy, za co w 2004 roku otrzymał tytuł „zasłużonego dla gminy Jaworzyna Śląska”. Hieronim Fabiś od zawsze ma dwie pasje – pracę na rzecz innych i muzykę. Ta ostatnia stała się jego sposobem na życie, wyznacznikiem działania.
* Jak Pan trafił do Jaworzyny Śląskiej?
- Urodziłem się w Chojniku i tu ukończyłem szkołę podstawową. Następnie rozpocząłem naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Twardogórze Sycowskiej. Jeszcze będąc w podstawówce, zacząłem uczęszczać do ogniska muzycznego, także w Twardogórze. Musiałem pokonać 7 kilometrów na rowerze, żeby złapać pociąg do Twardogóry. Ognisko ukończyłem w 1964 r. w klasie akordeonu i wtedy tak naprawdę zaczęła się moja rola nauczycielska. Przydzielono mi wówczas dwóch uczniów w ognisku muzycznym. Po ukończeniu liceum i zdaniu matury rozpocząłem Studium Nauczycielskie we Wrocławiu. Ukończyłem je w 1967 r., pracę dyplomową napisałem u dr. Józefa Majchrzaka – znanego zbieracza pieśni ludowych. To były takie czasy, że wtedy kuratorzy oświaty przyjeżdżali do szkół i proponowali pracę nauczycielom. Mi przydzielono etat w szkole w Świdnicy, a koledze Jerzemu Brzostowskiemu – w Jaworzynie Śląskiej. Ponieważ Jurek był z pochodzenia świdniczaninem, zaproponował mi zamianę. Zgodziłem się i tak znalazłem się w Jaworzynie Śląskiej. Pamiętam, że gdy wysiadłem z pociągu i znalazłem się w hali dworca, poczułem okropny swąd. Potem okazało się, że zapach wydobywał się z funkcjonującej wówczas w mieście gorzelni. W szkole przyjęto mnie bardzo serdecznie, przydzielono mi w niej pokój, a po miesiącu otrzymałem kawalerkę na ulicy Westerplatte.
* Był Pan świeżo upieczonym nauczycielem, w nowym miejscu, jak Pan wspomina ten okres?
- W tamtych czasach nauczanie muzyki wyglądało różnie, nie stawiano na nie jakiegoś większego nacisku. Zachęcałem uczniów do śpiewu, uczyłem ich go. Na lekcji pokazowej dla Norwegów moi uczniowie z dwóch klas śpiewali już na dwa głosy. Osiągnąłem to sposobem. Przez miesiąc jedną klasę uczyłem śpiewu jednym głosem, a drugą – drugim. Potem je połączyłem. Bardzo szybko założyłem chór szkolny, potem doszły jeszcze duety, zespół wokalny i soliści. Miałem bardzo dużo uczniów. Startowaliśmy z powodzeniem w konkursach gminnych, powiatowych i wojewódzkich. Kiedy zacząłem pracę w Domu Kultury Kolejarz w Jaworzynie Śląskiej, otworzyło to mi i młodym wokalistom drogę do startów w konkursach ogólnopolskich. Pozwoliło mi także kontynuować naukę tych, którzy kończyli szkołę i zapisywali się na zajęcia do Domu Kultury Kolejarz.
* To dzięki Pana staraniom szkoła w Jaworzynie Śląskiej zyskała hymn.
- Tak. Jednym z moich nauczycieli w liceum w Twardogórze Sycowskiej był Ryszard Gnoiński. Bardzo zaangażowany pedagog, który zmarł przedwcześnie w grudniu 1981 r. Przeglądając jego kompozycje, trafiłem na trzyzwrotkowy utwór. Odpowiadał mi on. Udało się uzyskać zgodę rodziny i uczynić z kompozycji hymn Szkoły Podstawowej w Jaworzynie Śląskiej. Obowiązuje do dzisiaj.
* W jaworzyńskiej szkole przepracował Pan pół wieku.
- Tak, Jaworzyna Śląska stała się moim miejscem na ziemi, moim domem. Tu poznałem swoją żonę, założyłem rodzinę. Zdobywałem doświadczenie zawodowe, ale też dalsze wykształcenie. Dzięki dyrektor szkoły Urszuli Plencler zostałem skierowany na studia do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze. Ukończyłem je w 1985 r. Uczyłem muzyki w szkole, po lekcjach na zajęciach dodatkowych i w Domu Kultury Kolejarz w Jaworzynie Śląskiej. Komponowałem swoje utwory. Do tego jeszcze doszło zlecone przez Świdnicę prowadzenie ogniska muzycznego w szkole. Pracowałem dużo i ciężko, zawsze na piedestale stawiając dobro mieszkańców naszej gminy.
* W czasie tych 25 lat spod Pana rąk wyszło kilka wybitnych talentów muzycznych. Pamięta Pan tych najwybitniejszych?
- Oczywiście. Bożena Gefert była w przedostatniej klasie, gdy zacząłem pracę w Jaworzynie Śląskiej. Śpiewała u mnie w konkursach, w Domu Kultury – solo i w duecie. Zaraz po maturze została przyjęta do Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Wyszła za mąż za syna Bogdana Klimczaka - słynnego kompozytora, autora m.in. utworu „Obudź się Czarny Alibabo”. Mieszka w Szwajcarii i dzisiaj jest już na emeryturze. Przez chwilę w „Mazowszu” z Bożeną występowała Dorota Jołda – także z Jaworzyny Śląskiej. Uczyłem ją od pierwszej klasy. Śpiewała jako solistka w Operze Śląskiej w Bytomiu. Wyjechała do Paryża, gdzie przyjęto ją od razu na trzeci rok studium wokalnego w konserwatorium paryskim. Występuje jako wokalistka w Paryżu. Janina Prusek-Stachowicz to kolejny wielki talent operowy. Śpiewała w chórze szkolnym, w duecie, ostatecznie solo. Ukończyła wszystkie etapy edukacji muzycznej – ognisko muzyczne, średnią Szkołę Muzyczną w Wałbrzychu, a potem Wyższą Szkołę Muzyczną w Krakowie na wydziale wokalistyki. Mieszka i koncertuje w Szwecji. W Stanach Zjednoczonych mieszka Krzysztof Biernacki. Ukończył ognisko muzyczne, w którym uczyłem. Potem uczęszczał na zajęcia do Domu Kultury. Następnie z całą rodziną wyjechał do Kanady. Tam ukończył szkołę muzyczną i uniwersytet. Śpiewał w operze w Kanadzie, zrobił doktorat, dziś reżyseruje przedstawienia i koncertuje na całym świecie. Na koniec nie mogę nie wspomnieć o muzykującej rodzinie Wiraszków. Było ich pięcioro, ja byłem szósty. Próby odbywały się w ich domu i w Domu Kultury Kolejarz. Wszystko zaczęło się od dzieci. Jako pierwszy na nauki do mnie zgłosił się Marek, potem jego brat Jacek poszedł do szkoły muzycznej. Następnie zacząłem szlifować grę na akordeonie ojca rodziny – Stanisława. Jacek grał na flecie, gitarze, perkusji i akordeonie. Marek grał tak jak ojciec na akordeonie. Córka Małgorzata – na pianinie i gitarze. Mama Bożena – na instrumentach perkusyjnych. Ta nasza przygoda trwała 11 lat. Występowaliśmy w konkursach, ale też w różnych placówkach. Szczególnie w pamięci utkwił mi występ w Domu Spokojnej Starości. Po oficjalnym koncercie przeszliśmy po wszystkich salach, żeby odwiedzić także te osoby, które nie mogły wstawać z łóżka. To było niesamowite przeżycie.
* Muzyce poświęcił Pan wiele. Jest Pana pasją, którą przekuł Pan w sposób na życie. Poświęca się jej Pan, mimo że zakończył Pan pracę zawodową. Skąd w Panu ta miłość do niej?
- Muzyka towarzyszyła mi od zawsze. Moja mama była góralką, ojciec poznaniakiem. Poznali się na robotach w Niemczech, a potem osiedlili w Chojniku. Miałem jeszcze pięcioro rodzeństwa, czwórka wciąż żyje. W każdą niedzielę siadaliśmy na kocach pod brzozami. Sąsiedzi czynili to samo i tak spotykaliśmy się, żeby odpocząć, porozmawiać, pobyć ze sobą. Mama grała na mandolinie, tata śpiewał. I chyba te geny wzięły u mnie górę, bo w piątej klasie zapisałem się do ogniska muzycznego. Zacząłem naukę gry na akordeonie. Wtedy dostępność instrumentów była bardzo ograniczona i akurat akordeon był dla mnie odpowiedni, według mnie. W późniejszych latach nauczyłem się jeszcze grać na gitarze basowej i pianinie. W klasie pianina ukończyłem kolejne ognisko muzyczne.
* Zakończył Pan pracę w szkole, ale pojawiły się inne projekty…
- Ówczesny dyrektor Domu Kultury Zdzisław Skarbek zaproponował mi organizację cyklu koncertów dla mieszkańców - amatorów, którzy prezentują umiejętności gry na różnych instrumentach. Tak narodził się cykl „Musica con passione”. Corocznie organizujemy przegląd twórczości, w tym roku była to już 18. edycja.
* W jaki sposób w Pana życiu pojawiła się działalność samorządowwa? Był Pan przecież radnym miejskim przez trzy kadencje.
- Po zakończeniu pracy w szkole miałem trochę czasu. W 2002 r. moja była uczennica - lek. med. Krystyna Łobaza - Rzepecka zaproponowała mi wejście na listę startową do rady miejskiej. Jestem jej za to wdzięczny. Zostałem wybrany radnym i znów mogłem działać dla ludzi. Pełniłem tę funkcję przez trzy kadencje, współpracując z burmistrzem Grzegorzem Grzegorzewiczem. Przez ten czas złożyłem ponad 100 interpelacji i wniosków. Dzięki współpracy wspólnie zrealizowaliśmy ponad 60 z nich. Najwięcej satysfakcji dostarczyły mi budowa ronda na skrzyżowaniu ulic Jana Pawła II i Kościuszki, podniesienie poziomów peronów I i III na dworcu, budowa mostu na drodze w kierunku Strzegomia, wykonanie wjazdów wzdłuż ulicy Ekerta. Bycie radnym to bardzo trudne zajęcie, odpowiedzialne, ale praca dla ludzi i gminy zawsze była dla mnie najważniejsza.
* Dziś najczęściej możemy Pana spotkać podczas koncertów z zespołem „Jaworzynianie”, który prowadzi Pan od 2015 roku. Trzeba dodać, że z sukcesem. Bierzecie udział w wielu przeglądach i konkursach. Trzykrotnie uczestniczyliście w plebiscycie Radia Wrocław. Także w tym roku walczycie o głosy słuchaczy. Jak ta przygoda się zaczęła?
- Dyrektor Samorządowego Ośrodka Kultury i Biblioteki Publicznej Sylwester Bartczak zaproponował mi prowadzenie zespołu. Nie wiem, dlaczego myślałem wówczas, że chodzi o zespół młodzieżowy. Zgodziłem się, po czym okazało się, że chodzi o grupę seniorów. Zaczęliśmy próby, potem koncerty i tak to nasze muzykowanie trwa do dzisiaj. Zespół liczy 15 członków, czworo zmarło. Tworzą go nie tylko mieszkańcy Jaworzyny Śląskiej, ale też okolicznych miejscowości, m.in. Piotrowic Świdnickich i Bolesławic. To są ludzie, którzy czerpią wielką radość z tego, co robią. Aktualnie, tak jak Pani wspomniała, bierzemy udział w plebiscycie Radia Wrocław. Walczymy o bezpłatną sesję nagraniową i wydanie płyty CD. Każdy głos ma znaczenie, więc prosimy o wsparcie.
Rozmawiała Agnieszka Komaniecka/ UM Jaworzyna Śl.
Przeczytaj komentarze (1)
Komentarze (1)