Urok starych komputerów na Politechnice Wrocławskiej [FOTO]
Nazwy Atari, Commodore, Amiga, Odra niewiele już mówią studentom informatyki czy elektroniki. – A powinny – uważa inż. Henryk Szydełko, pomysłodawca Muzeum Komputerów, które mieści się na Politechnice Wrocławskiej.
Inż. Szydełko udostępnił pokaźny zbiór eksponatów, które przez lata kompletował, pracując jako serwisant sprzętu komputerowego w ośrodku obliczeniowym uczelni. – Niektóre elementy niemalże wyrywałem z kasacji – opowiada pan Henryk. – Mam naturę chomika, wiele rzeczy zbierałem, bo mogły się kiedyś jeszcze przydać.
Okazja nadarzyła się w 2000 roku. Pan Henryk przygotował wtedy w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Nauki wystawę "Urok Starych Komputerów". Ekspozycja została umieszczona na korytarzach w budynku D-2, na drugim piętrze w obecnej katedrze informatyki, gdzie mieści się do dziś. – Niektórzy trafiają tu przypadkowo, załatwiając coś w sekretariacie – mówi Henryk Szydełko. – Nie raz widziałem, jak jakiś student zawiesił oko na jednym eksponacie, a potem doczytywał dalej i uśmiechał się pod nosem.
Wystawa składa się z 23 gablot, mieszczących w sumie 58 komputerów. Każdy z elementów jest dokładnie opisany, autor zgromadził też wiele ciekawostek, jak na przykład ta, że rosyjski komputer Mikrosza z 1987 roku kosztował 500 rubli, a amerykański sprzęt IBM 25 tysięcy rubli (przeciętna pensja inżyniera wynosiła wtedy 120 rubli).
Pomysłodawca wystawy mówi, że są też tacy pasjonaci, którzy przyjeżdżają z innych miast specjalnie, żeby obejrzeć jego zbiory. – Doskonale to rozumiem, bo sam przeszukuję aukcje internetowe, odwiedzam też różne miejsca w poszukiwaniu takich zabytkowych już perełek.
Ekspozycję otwiera gablota poświęcona historii komputerów. Mamy więc tu pokazane wszelkie pomoce matematyczne - liczydło, kalkulator czy suwak. Potem przechodzimy do podzespołów komputerów ODRA i RIAD produkowanych we Wrocławskich Zakładach Elektronicznych ELWRO. - Na przykład taki komputer R-32 z lat 80. był niesamowitym urządzeniem, składał się z elementów produkowanych w różnych miejscach - dyski pochodziły z Bułgarii, części elektroniczne robione były w Polsce i ZSRR, a wszystko było nieudolną i oczywiście nielegalną kopią licencji IBM - opowiada pan Henryk.
W kolejnych gablotach umieszczone są nośniki informacji, komputery 8-bitowe jak Spectrum, Commodore, Atari, Sony, Meritum, Macintosh czy IBM, a także pamięci, procesory, dyski, joysticki i modemy. – Myślę, że niewielu młodych ludzi wie, że dawniej programy do komputera wgrywało się za pomocą taśmy magnetofonowej i zajmowało to naprawdę dużo czasu. A kto teraz pamięta o modemach, które łączyły się z internetem poprzez linię telefoniczną i wydawały przy tym charakterystyczne odgłosy piszczenia? – opowiada z sentymentem Henryk Szydełko.
Henryk Szydełko wspomina też prekursorskie rozwiązania dotyczące światłowodów. – U nas na Politechnice był taki gruby kabel, można było się w niego wkłuć przewodem w dowolnym miejscu i tak przesyłać dane – opowiada. Dodaje, że niektóre z urządzeń zgormadzonych na wystawie, nadal działają. W gablocie prezentującej ewolucję procesorów jedno miejsce jest puste. – Jakiś student wykradł z wystawy procesor , ale musiał się zdziwić, bo akurat ten procesor był niesprawny – śmieje się pan Henryk.
Autor ekspozycji ma świadomość, że forma prezentacji wystawy jest trochę staroświecka.
– Większość przygotowałem we własnym zakresie, gabloty były zasponsorowane przez jedną z firm komputerowych, a niektóre części zakupione przez dawny Instytut Informatyki. Sukcesywnie dodawałem urządzenia, ostatnie to elementy superkomputera IBM z lat 90.
Pan Henryk rok temu przeszedł na emeryturę. Swoje zbiory przekazał Politechnice Wrocławskiej. W garażu ma jeszcze imponującą kolekcję odbiorników radiowych z różnych okresów. - Może też kiedyś doczekają się własnej ekspozycji – zastanawia się, a póki co zaprasza wszystkich do oglądania historii komputerów. – Myślę, że warto czasem spojrzeć w przeszłość, żeby docenić to, co mamy teraz.
Tekst: Iwona Szajner
Fot. Doba.pl
Przeczytaj komentarze (5)
Komentarze (5)
Wszystkie media donoszą, że złoty pociąg znajduje się w granicach administracyjnych Wałbrzycha. Tak zresztą mówił podczas konferencji prasowej zastępca prezydenta tego miasta Zygmunt Nowaczyk. Jednak mapy wskazują co innego
- To styk trzech gmin: Wałbrzycha, Świebodzic i gminy wiejskiej Świdnica - mówi Jan Dzięcielski, szef Nadleśnictwa Świdnica, które zawiaduje w imieniu skarbu państwa całością tego obszaru, i pokazuje nam plany.
Zobaczyli i sprawdzili
Teren wskazywany jako potencjalne miejsce lokalizacji złotego pociągu leży częściowo w granicach administracyjnych powiatu świdnickiego. Na jego terenie może być m.in. zasypany wjazd do legendarnego tunelu prowadzącego do zamku Książ.
- Po pobieżnym spojrzeniu na mapy mogę stwierdzić, że część wskazywanego odcinka leży w powiecie świdnickim - twierdzi Roman Etel, współtwórca świdnickiego portalu System Informacji Przestrzennej, geodeta i właściciel firmy "Geoprojekt". - Położenie granic powiatu jest ściśle określone. Dane te znajdują się w zasobach geodezyjno-kartograficznych obu powiatów. Tak więc określenie, gdzie leży tunel, stara bocznica czy inny szukany obiekt, jest stosunkowo łatwe do stwierdzenia.
- Najpierw nie dowierzałem - mówi Piotr Fedorowicz, starosta powiatu świdnickiego. - Więc pojechaliśmy zobaczyć, jak to wygląda w terenie.
Oględziny wypadły na tyle przekonująco, że starosta siadł do map: - Faktycznie, naszym zdaniem istnieje prawdopodobieństwo, że 61. kilometr trasy, o którym tyle mówią media, leży w Świebodzicach, w powiecie świdnickim.
Starosta jest zaskoczony. O sprawie nikt go nie informował, nikt z nim nie rozmawiał. Do tej pory śledził jedynie prywatnie doniesienia medialne w tej sprawie. W tej chwili jest prawdopodobne, że stanie się stroną w sprawie - również on musiałby więc wydawać decyzje w sprawie poszukiwań.