Adam Lizakowski - Złoto Gór Sowich
Adam Lizakowski
Złoto Gór Sowich
Urodziłem się zaledwie dekadę po II wojnie światowej setki kilometrów od miejsca w którym rodzili się moi rodzice i dziadkowi i ich rodzice i dziadkowie. Urodziłem się na Dolny Śląsku na ziemi piastowskiej sprzed tysiąca lat, w miejscu, które przez wiele stuleci miało wielu królów i cesarzy, książąt i możnowładców. W miejscu od kilku stuleci należącym do Prus a później do Trzeciej Rzeszy Niemieckiej, które po układach jałtańskich w 1945 roku zostało oddany Polsce. Urodziłem się zaledwie niecałe dziesięć kilometrów od miejscowości Niemcza, która przeszła do historii Polski jako jedna z pierwszy pod którą w 1017 roku woje/rycerstwo pierwszego króla Polski Bolesława Chrobrego przeciwstawiło się potędze niemieckiej cesarza Henryka II i jego sojuszników czeskich. Urodziłem się w miejscowości, która jest zaledwie pół godziny drogi od Henrykowa, w którym to zapisano w księdze henrykowskiej pierwsze zdanie, uchodzące za najstarsze zachowane na piśmie w języku polskim.
Urodziłem się na ziemi która od prawie wieków nasiąkała krwią ludzi walczących z niemieckimi najeźdźcami. I tak było w XX wieku, gdy w moim powiecie dzierżoniowskim w którym się urodziłem Niemcy mieli swoje obozy pracy w których pracowali ludzie z zajętych przez nich terenów prawie z całej Europy łącznie z Żydami zwożonymi tutaj do niewolniczej pracy. Był to obóz koncentracyjny i nazywał się Gross-Rosen (1940-1945) i jego filie znajdowały się na terenie Bielawy, Pieszyc, Dzierżoniowa i innych mniejszych miejscowościach mojego powiatu. Więźniowie pracowali w fabrykach a także na niemieckich gospodarstwach rolnych pomagając przy pracy w polu i gospodarczej. Mało interesowałem się historią mojej małej ojczyzny, chociaż mój ojciec weteran wojny, osadnik wojskowy był chodząca historią. Mieszałem w domy wybudowanym przez Niemców z którego żołnierze armii czerwonej wypędzili Niemców.
Spałem w łóżku poniemieckim, siedziałem na krzesłach poniemieckich i jadłem na stole poniemieckim, chodziłem do szkoły w której uczyły się dzieci Niemców i siedziałem w ich ławkach, jednak wtedy jako dziecko o tym wcale nie myślałem, bo Niemcy byli źli, to mordercy. To oni spali dom moich dziadków, szkołę do której chodziły starsze siostry mojej mamy, to oni zamordowali moich kuzynów. Na stole poniemieckim uczyłem się alfabetu niemieckiego i na nim powstawały moje pierwsze wiersze. Moja ciocia Stefania, (siostra ojca), uczestniczka Powstania Warszawskiego a później więźniarka obozu Ravensbrück, to ona pewnego dnia, gdy miałem 13 czy 14 lat zabrała mnie na wycieczkę do obozu Gross Rosen. A tam dowiedziałem się, że sieć tych obozów została nazwana kryptonimem Arbeitslager Riese i była częścią sieci podobozów Gross-Rosen. Komendantem był Albert Lütkemeyer.
Gross Rosen
Nadzy wpłynęli szeroką spienioną falą
ludzką do długiego koryta korytarza –
gdy fala zamarła usłyszeli
oficjalny krok oficera SS lekarza o
bozowego Friedricha Entressa –
to on chirurg czystej rasy bez ogródek
wskazywał na podstawie wyglądu
zewnętrznego ludzi -
kto trafi do łóżka szpitalnego
kto na śmiercionośny zastrzyk
kto do komory gazowej
- cień na twarzy decydował
kto przeżyje
szczęśliwcy poszli do
bekleidungskammer
- arbeitskommando
uwijało się wśród przybyłych
wśród krzyków twardych jak
wydobywany granit
schnell, schnell, schnell
i już było po krzyku
wiersze starych mistrzów
poezji niemieckiej zabłąkane
przepojone głodem od
żołądka po sam mózg
stały się bezużyteczne -
kolczasty drut nie nadużywając
słów mówi: wszystko zostało
utracone utożsamione z błotem
i brukiem
Ciocia Stefania przed wojną i w czasie wojny była gospodynią domową pewnego polskiego oficera, któremu prowadziła dom w Warszawie. Gdy wybuchło powstanie, została sanitariuszką. Chociaż nasza rodzina pochodziła z Kaszub, to moi pradziadowie już na przełomie XIX i XX wieku wyemigrowali w „wielki świat” za chlebem. Jedni do Ameryki inni na Wołyń, ciocia właśnie jest tej „odnogi” wołyńskiej, która w poszukiwaniu lepszego życia wyjechała do Warszawy. Po upadu powstania, po wyzwoleniu obozu, nie wiem jakim cudem odnalazła swojego brata Edwarda (mojego ojca) z którym zamieszkała w miejscowości Glinno, malutkiej miejscowości w Górach Sowich. Ojciec tam otrzymał 10 hektarowe gospodarstwo rolne po Niemcach, którzy jeszcze przez wiele miesięcy mieszkali razem z nim pod wspólnym dachem, zanim wypędzono ich do Niemiec. Ciocia jednak znalazła pracę w Walimiu, zaledwie niecałe pięć kilometrów od Glinna i tam poznała swojego przyszłego męża Władysława Kołodziejskiego, urodzonego pod Łodzią w 1924 roku. Wujek, żołnierz AK, zaraz po wojnie uciekł na tzw. Ziemie Odzyskane, ale i tam odnaleźli go siepacze z UB. Spędził kilka lat jako więzień pracując w kopalniach na Górnym Śląsku. Miejscowość Walim jest położona w samym sercu Gór Sowich. Bardzo lubiłem ciocię Stefanię i często byłem u niej gościem, chociaż mieszkałem od niej piętnaście kilometrów w miejscowości Pieszyce, które są stolicą Gór Sowich, bo na terenie tej gminy znajduje się najwyższy szczyt tych gór, Wielka Sowa, 1015 m. n.p.m. Podczas wakacji pomagałem jej na gospodarstwie przy sianokosach, ale najbardziej lubiłem pracę przy koniczynie, bo ona pięknie pachniała w lipcu, i trzeba było ja lekko i delikatnie grabiami przewrócić na drugą stronę, aby szybciej schła. Wujek Władek był zapalonym grzybiarzem, a sierpień to ulubiony miesiąc grzybiarzy. To on nauczył mnie rozróżniać grzyby jedne o drugich. Miał swoje ulubione miejsca i tam się z koszami na prawdziwki wybieraliśmy się. Po drodze opowiadał mi historię tego małego skrawka małej ojczyzny w Górach Sowich pomiędzy Rzeczką a Jugowicami. Czasem mijaliśmy miejsca w których leżały setki worków skamieniałego cementu, cichego świadka dramatycznych wydarzeń sprzed dwóch dekad. Wujek mówił wzruszonym głosem, bo sam był więźniem komunistycznego systemu i wiedział dokładnie jakie to jest uczucie, pracować ponad ludzkie siły, bo praca więźniów była bardzo ciężka. Jak jakaś super maszyna kosmiczna wbijali się we wnętrze góry, budowali drogi dojazdowe, torowiska kolejek, pracowali przy przeładunku materiałów budowlanych. Ludzie umierali jak muchy, śmiertelność była bardzo wysoka, co wiązało się zarówno z niedożywieniem z przeciążeniem pracą, z niebezpiecznymi robotami podziemnymi, jak i z traktowaniem więźniów przez niemieckich oprawców. Wielu z nich, dla zatarcia śladów i usunięcia świadków, zostało zamordowanych w ostatnich tygodniach przed wycofaniem wojsk niemieckich uciekających przed Armią Czerwoną.
Budowa Riese*
Olbrzym powstał kosztem olbrzymich sum
o które trzeba było się zatroszczyć
miejsce powstało kosztem tysięcy istnień
ludzkich trzeba było ponumerować je
i wcale się o nich nie troszczyć -
motyl- więzień żyjący miesiąc czasu -
każdy wydrążony metr
to śmierć wielu.
Bo on
orał jak wół dla dobra Niemiec
twarz miał pooraną troskami
nie miał gdzie się schować
nie wiedział co, gdzie ma ukryć
Rosjanie byli z jednej strony
Amerykanie z drugiej strony
nie mógł bawić się z nim w ciuciubabkę
nie chciał chować się do szafy
ani pod łóżko, nie mógł zapaść
się pod ziemię - a tak bardzo tego
chciał - szukał jakiegoś kąta w którym
mógłby się skryć, mogła to być
sowia dziura - kwatera w Sudetach.
Jak dziecko chciał się schować we wnętrzu góry
bo on
chciał mieć fabrykę cudownej broni
doskonałą od A do Z
chciał mieć doskonały naród
od Aorty do Żeber
bo on
kto to wie o czym myślał
budując Riese.
Sieroty, ruiny i zgliszcza - lustro świadek tragedii
i dramatów nowoczesności
pozostały po kanclerzu
- więźniowie z Gross Rosen i Łódzkiego Getta
(pracowali wydajniej od maszyn
w nieludzkich warunkach)
przy głodowych porcjach wyżywieni
(niektóre motyle nie jedzą i nie piją)
okres życia więźnia-robotnika
wynosił przeciętnie około czterech tygodni
W Berlinie padał kwietniowy deszcz
i bomby amerykańskie
psychicznie czuł się jak pies wypędzony
z budy i cały ten pomysł w Górach Sowich
zdał się psu na budę.
Kto za dużo chce ten otrzymuje fiolkę z cyjankiem
albo kroplę ołowiu (nie zawsze) z chmury ołowianej-
chciał jeść dwoma łyżkami na raz
a innych utopiłby w łyżce wody.
Ponieważ nie umiem podziwiać
grobowców nie wchodzę we wnętrze
wujek Władek pokazuje
sprasowane worki z cementem
czas zamienił je w kamień -
słuchać brzęczenie dzikich much
tańczących dziki taniec
ja nie będę im Riese w tańcu odbijał.
Projekt Riese (z niem. olbrzym) – kryptonim największego projektu górniczo-budowlanego hitlerowskich Niemiec rozpoczętego i niedokończonego w Górach Sowich oraz na zamku Książ i pod nim w latach 1943–1945.
Złoto Gór Sowich
Robotnicy (z Gross Rosen) jak robaki
przenikali do rdzenia góry, dłubali korytarze
kroplą potu, kropla krwi, kroplą łzy-
beton i stal, mięśnie i żyły, strofa po strofie
rósł strunobeton, rozdeptywano strzęp ludzki.
Projekt Riese zdumiewał rozmachem
wielkością, zuchwałością, ilością korytarzy -
transcendentny z kamiennym niebem
rzeczywistości - miał być ostatnim rozdziałem
rozgorączkowanego Hitlera, bez rozgłosu.
Niemcy liczyli, że ukrywając złoto
w skalnych sejfach w zakamarkach
sejsmicznej ciszy i ludzkiej pamięci
odzyskają góry złota po zakończeniu wojny
przeliczyli się po ustaleniu granicy na
Nysie Łużyckiej Dolny Śląsk przepadł.
Jesień ubrała Góry Sowie w ubranie
służbowe, złote liście, grzybiarze chodzi
po złocie, mocny sen zapomnienia
wilgoć i mech ponownie otrzymały swe
królestwo a wszystko co kryła ziemia
Stało się własnością skarbu PRL
łącznie z burzowymi chmurami
gniewem rozpisanym i wyrysowanym
na twarzach po porannym myciu zębów
nawet łzy nie rozmiękczyły Wielkiej Sowy
choćby sypano jej pod nogi worki ze złotem.
Ktoś puszczał na sznurku od latawców
pogłoski że złoto jest w Watykanie, w bankach
Szwajcarskich, w Ameryce Południowej
w Moskwie, w ludzkiej pamięci świeżej
a później drugiej świeżości, obecnie trzeciej.
Od 1945 wszyscy autochtoni zostali
obdarzeni podwójnym spojrzeniem
gromadząca się woda w sztolniach
stawała się dziesiąta wodą po kisielu
a nawet wodą królewską, ściany zarosły
mchem, niewinna trawa łasi się do nóg.
Wielu odkrywców czeka na wilgotny
głos rozsądku ściany mówiący złotym
tonem o „krainie złota”, wielu poszło
za głosem serca stanęli pod ścianą
mówią do ściany, tłuką w ścianę nie tylko
kilofami ale i głową, wbili zęby w ścianę
wielu poruszył głos sumienia który wywołał
bestię zamkniętą w czterech ścianach własnej
wybujałej wyobraźni.
Góry Sowie
rodzicom
Na wschodzie granicą jest Przełęcz Srebrna
a na zachodzie dolina rzeki Bystrzycy -
mały człowiek o wielkim sercu stanął
na przeciw góry – powiedział góro
to nie jest rozmowa na telefon - jestem
człowiekiem mam 60 lat
chcę ci podziękować w imieniu jaszczurek
sów, muflonów, przejrzystego powietrza
moich rodziców, którzy stawiali na stół
dwanaście talerzy a sami z garnka jedli
którzy śpiewająco czasem ze śpiewką
przez długie lata żyli w twoim
cieniu podziwiali ciebie mieli małą
malowniczą ojczyznę chociaż było wielu
zabitych i rannych -
góro jesteś domem, solniczką, lampką
nocną - każdy mieszkający tutaj
nosi ciebie na swoich ramionach
przy tobie nikt nie może czuć się samotny
nigdy przed nikim nie zatrzasnęłaś drzwi
Cisza zmieszana z milczeniem -
góra - powiedziała- jestem miliard lat stara
spałam miliony lat w głębiach oceanów
odwiedzały mnie rekiny
tańczyłam na wulkanie
dinozaury na moich zboczach uczyły się fruwać
przed moimi oczami wiatr tańczył kręgi złote
- twoich rodziców nie pamiętam
czy oni są podobnie do mrówek
pełzają na mój łeb, szyję, tupią
wszystko niszczą na swojej drodze
jestem człowiekiem – odpowiedział człowiek
nie mrówką
przypominasz mi mrówkę – powiedziała
spokojnie góra
rozstali się z uśmiechem
człowiek obiecał że góry nie opuści
ani na chwilę
góra milczała
Źródła; wszystkie wiersze pochodzą z tomu pt. Jak zdobyto dziki zachód. Wydawncitwo, WBP i CAK w Poznaniu, 2017r.
Dzierżoniów 18/3/2019
Przeczytaj komentarze (21)
Komentarze (21)
Proszę go denerwować. Pana osoba powoduje u niego napaść wścieklizny, piana cięknie mu z ust, proszę uważać na niego, to może być groźne/niebezpieczne. Człowiek zdrowy tak się nie zachowuje. On to samo pisze i tak samo atakuje pana od lat. Radzę dobrze, Doba nie jest dla pana poezji, niech sobie pan Mierzejewski robi tam co chce. Poza tym jest w naszym powiecie setka poetów, i oni jakoś nie maja "ochoty" na Dobę z wyjątkiem pana i Mierzejewskiego. Każda pańska tutaj publikacja to szansa dla niego, aby zaistnieć na forum publicznym. On sam piszę do siebie tutaj pod kilkoma pseudonimami. Sama sobie odpowiada,cięgnie temat, aby się wyżyć na panu. czy panu to jest potrzebne? Ludzie myślą, że to pan z nim się kłoci, a to on sam ze sobą rozmawia.
Tak wygląda jego choroba paranoja lub dwubiegunowość.
Ci, co to czytają, nigdy nie byli na pańskim spotkaniu poetyckim ani na jego. Naprawdę szkoda na to czasu pańskiego, tym sposobem nie będzie miał pana ani więcej czytelników, a Mierzejewski okazję do "pokazania" się. A różne "wesołe muflony" uciechę w pracy przy komputerze.
bezrobotnego, chorego starca, czekającego na rentę.
ps. jesteś kochany stary bucu, starasz się jak możesz, pan Adam to docenia. Pisz więcej i częściej, przecież potrafisz, ofiaro pękniętej gumy.